PIOTR GOCIEK: Dla wielu fanów serialu „Wikingowie” zaskoczeniem może być informacja, że jest pan scenarzystą jednego z filmów Krzysztofa Zanussiego. „Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest”. Później także pracował pan z Istvánem Szabó. Jak doszło do współpracy z twórcami z naszej części Europy?
MICHAEL HIRST: Całkowicie przez przypadek. To był początek mojej pisarskiej kariery. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że nie było to tak dziwne, jak mogłoby się zdawać. Wchodziłem do zawodu inaczej niż typowi scenarzyści. Szykowałem się do kariery uniwersyteckiej, do studiowania literatury, to miała być moja przyszłość. Tak poznałem wielu pisarzy, a później, zrządzeniem losu, także reżyserów. Ciekawiła mnie Europa Wschodnia, a ludzie, których tu poznałem, widocznie dostrzegli we mnie coś, co ich zainteresowało. Pracowałem z Zanussim, z Szabó, a także w Klimowem w Rosji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.