Spod znaku „fucka” i macicy
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Spod znaku „fucka” i macicy

Dodano:   /  Zmieniono: 
FOT. KATARZYNA CHMURA-CEGIEŁKOWSKA/EAST NEWS
FOT. KATARZYNA CHMURA-CEGIEŁKOWSKA/EAST NEWS 
Prawa obywatelskie kobiet w Polsce zagwarantowane zostały już w pierwszych ustawach u schyłku roku 1918. A jednak czarny protest wprowadził marginalne dotąd ruchy feministyczne w samo centrum polskiej debaty publicznej.

Przed 20 laty, podczas mojego stażu w USA, opowiadano mi o studentce feministce, która, ilekroć miała okres, demonstracyjnie mazała sobie krwią menstruacyjną twarz (ponoć doczytała się czy zmyśliła sobie, że tak robią kobiety wojowniczki w jakimś egzotycznym plemieniu). Istotą opowieści nie było jednak to, że aktywistkę, delikatnie mówiąc, pogięło. Istotą sprawy było to, że chodziła tak, łypiąc tylko, czy ktoś się aby nie skrzywi, nie pociągnie nosem albo w inny sposób nie da pretekstu do oskarżenia go o dyskryminację i faszyzm. 

A w szaleństwie „politycznej poprawności”, które ogarniało wtedy amerykańskie campusy, takie oskarżenie, choćby na najbardziej absurdalnych podstawach oparte, oznaczało straszne kłopoty – co najmniej trzeba było się długo kajać i tłumaczyć rozwścieczonym ciotkom rewolucji, mediom oraz przełożonym, że wcale się faszystą nie jest, i błagać o umożliwienie pozostania na uczelni. Wariatka mażąca się miesiączką po twarzy sterroryzowała więc cały uniwersytet, bano się jej tak jak u nas w latach stalinowskich przewodniczącego uczelnianego koła ZMP.

Słuchałem tej opowieści i podobnych z niedowierzaniem, ale i głębokim przekonaniem, że w Polsce, po tej szczepionce, jaką było półwiecze „realnego socjalizmu”, podobne zidiocenie nigdy nie będzie nawet do pomyślenia. Dzisiaj nie jestem już tego taki pewien.

Cały artykuł dostępny jest w 43/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także