Kilka dni temu Sejm przegłosował rekompensatę w wysokości 1,95 mld zł dla Telewizji Polskiej i Polskiego Radia. Wcześniej marszałek Senatu Tomasz Grodzki zaproponował, aby te pieniądze przekazać na Narodową Strategię Onkologiczną. Taka też była poprawka senatorów KO. "Rozumiem, że Sejm jej nie odrzuci, gdyż trudno być przeciw zwiększeniu finansowania onkologii" – napisał na Twitterze, tworząc przy okazji ostatnią narrację opozycji. Jej przekaz jest mniej więcej taki: ludzie umierają, sytuacja jest dramatyczna, a tymczasem PiS wydaje pieniądze na media publiczne. Dwa miliardy szybko zaczęto przeliczać na szpitale, karetki, czy pompy insulinowe. PO postanowiła żerować na ludzkim dramacie. Jej prawo. Jednak fakty nie są już dla niej takie łaskawe.
Na początku lutego rząd przyjął Narodową Strategię Onkologiczną, czyli wieloletni program na lata 2020-2030, który wprowadza kompleksowe zmiany w polskiej onkologii. To odpowiedź na wzrost zachorowań na choroby nowotworowe w Polsce. Tylko w najbliższych latach przewiduje ona 5 miliardów na walkę z rakiem. Nie jest więc tak, że PiS ignoruje ten palący problem.
Przy okazji warto też zerknąć na wzrost wydatków na służbę zdrowia. W ciągu ostatnich pięciu lat PiS przeznaczył na nią dodatkowo ponad 30 mld zł. W 2019 roku nakłady na ochronę zdrowia sięgnęły 104 mld zł, co oznacza wzrost o ponad 30 proc. w porównaniu do 2015 roku, gdy władzę oddawała koalicja PO-PSL. Inna sprawa to pytanie, czy aby na pewno wszystkie bolączki polskiej służby zdrowia rozwiązałyby dodatkowe pieniądze. Moim zdaniem nie. Nie sposób jednak nie zauważyć tego dużego zastrzyku finansowania, jaki dał PiS.
Zastrzyku, który stoi niejako w kontrze do filozofii, jaka przyświecała PO. Bartosz Arłukowicz, minister zdrowia w rządzie Donalda Tuska, a obecnie szef sztabu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jeszcze kilka lat temu przekonywał (w jednej z nagranych rozmów w restauracji Sowa & Przyjaciele), że szpitale należy zamykać. Pytanie, czy dziś powtórzyłby ten pogląd?
System finansowania mediów publicznych to nieco oddzielna sprawa, choć i tu trzeba przypomnieć "zasługi" PO. W 2007 roku PO wygrała wybory, lecz nie miała jeszcze wpływu na TVP. To nie podobało się politykom PO, którzy zaczęli zawzięcie atakować media publiczne. W 2008 roku Donald Tusk stwierdził, że abonament radiowo-telewizyjny jest "archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi", który powinien zostać zniesiony. W efekcie wpływy z abonamentu zaczęły drastycznie maleć. W 2007 roku wyniosły one jeszcze 897 mln zł. Rok później spadły do 732 mln zł i cały czas malały. Najniższy poziom osiągnęły one jednak w 2011 roku, gdy do kasy mediów publicznych trafiło tylko 470 mln zł. Kiedy w 2010 roku prezydentem został Bronisław Komorowski sytuacja jednak się odwróciła, a PO zaczęła nagle ściągać zaległości abonamentowe. Przypadek, prawda? To zresztą wtedy powstały tak "genialne" pomysły, jak outsourcing, gdy ponad 400 etatowych dziennikarzy, montażystów, operatorów i charakteryzatorek przeniesiono do firmy zewnętrznej, by ciąć koszty. Oczywiście kosztem ludzi.
Kwota blisko 2 miliardów złotych na media publiczne może się wydawać duża. Pozornie. Telewizja Polska i Polskie Radio mogą się pochwalić naprawdę bogatą ofertą. To przecież nie tylko TVP Info, jak próbuje to przedstawiać opozycja, ale również np. teatr telewizji, transmisje sportowe na otwartych antenach, czy wszystkie oddziały regionalne. To kosztuje, ale patrząc po wskaźnikach oglądalności – przynosi efekty. W wielu krajach europejskich media publiczne mogą zresztą liczyć na o wiele większe wsparcie finansowe. Choć tu kamyczek do ogródka można wrzucić też PiS, bo rozwiązania legislacyjne regulujące finansowanie mediów publicznych miały (i powinny) być gotowe już dawno.
Tu dochodzimy do jeszcze innej rzeczy. Kraj o takim poziomie zamożności jak Polska jest w stanie przyzwoicie finansować media publiczne i onkologię. Naprawdę nie trzeba tego zestawiać, albo wręcz przeciwstawiać. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby sprawę służby zdrowia najmocniej podnosiła Lewica, ale PO? Opozycja rozpoczęła jednak niebezpieczną grę, w której dosłownie każdy (bo dlaczego nie?) wydatek będzie można podważyć. Może wobec tego PiS powinien zgłosić postulat likwidacji Senatu, albo uposażenia poselskiego, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na służbę zdrowia? Opozycja przecież nie miałaby nic przeciwko temu, a i poparcie społeczne dla takich zmian byłoby zapewne dość wysokie. To oczywiście ironia, ale chyba dość dobrze ukazująca pułapkę strategii PO.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.