Mamy stan zagrożenia epidemiologicznego. Mamy też przy okazji wysyp fake newsów. Poczynając od teorii spiskowych, po działanie oszustów żerujących na epidemii. Pojawiły się opinie, że mogą nastąpić też próby zdestabilizowania państwa. Czy to realne zagrożenie?
Dr Piotr Łuczuk: Sytuacja jest groźna o tyle, że ktoś postanowił siać panikę wśród Polaków. W Warszawie w wielu aptekach, sklepach i wszystkich miejscach, w których gromadzili się w ostatnich dniach Polacy pojawili się ludzie, mówiący jakoby miasto miało zostać całkowicie odcięte. Zamknięta miałaby być komunikacja, miałby zostać wprowadzony zakaz poruszania się, a na ulicach miałoby się pojawić wojsko. W dobie rzeczywistego zagrożenia epidemiologicznego, gdy musimy uważać, a rząd wprowadza specjalne środki ostrożności, na pewno takie dodatkowe sianie paniki i niepewności nikomu i niczemu nie służy. Przede wszystkim – wprowadzone środki nadzwyczajne mają uchronić ludzi przed zarażeniem. Mają pomóc w opanowaniu epidemii. Dodatkowa panika prowadzi do nieracjonalnych zachowań i wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego. Do tego wiadomo, że ani Warszawa nie będzie zamknięta, ani nie będzie dzielona na żadne strefy. Mieliśmy w tym przypadku do czynienia z klasycznym przypadkiem fake newsa, jednak rozpowszechnianego nie tyle przez internet, co drogą pantoflową.
Ograniczenia są jednak poważne?
Są, ale nawet one nie uniemożliwiają normalnego życia. Przecież sklepy spożywcze, apteki, drogerie będą czynne nadal. Chodzi jedynie o ograniczanie skupisk ludzkich, o eliminowanie zagrożenia i minimalizowanie ryzyka.
Dużo mówi się o fake newsach w internecie, Pan sugeruje, że głównym problemem są znane z lat 80-ych ‘’szeptanki”?
Nie głównym, ale ten problem też występuje. Przykładem jest jeden ze stołecznych sklepów, gdzie pojawił się człowiek, przedstawiający jako policjant, wyjął nawet jakąś legitymację. Mówił, że niebawem miasto zostanie zamknięte. Gdy się o tym dowiedziałem i próbowałem zweryfikować informację u źródła - Policja zaprzeczyła, by jakikolwiek funkcjonariusz miał przekazywać ludziom tego typu informacje. Po co w ogóle miałby to robić? Co ciekawe nikt nie zadał sobie nawet pytania, po co Warszawa, czy jakiekolwiek inne miasto miałoby zostać "odcięte", a inne już nie... Ale oczywiście oprócz propagandy szeptanej mamy też wysyp fake newsów – teorii spiskowych. A to mówiących, że za wszystkim stoją eksperymenty medyczne, a cała epidemia jest zaplanowana, a to głoszących, że epidemii nie ma, albo jest niegroźna, a za wszystkim stoją koncerny farmaceutyczne.
Są wreszcie oszuści, którzy w internecie oferują cudowne lekarstwa bądź terapie, mające chronić nas przed epidemią…
To nie jest pierwsza pandemia w dziejach ludzkości, ale pierwsza w dobie mediów społecznościowych. I paradoksalnie wcale nie poprawia to sytuacji, ponieważ ciężko rozeznać się w tym morzu informacji, odróżnić informacje ważne, od fake newsów, wpisów motywowanych paniką, wreszcie celowej informacji. Jeśli ktoś do tej pory nie wiedział czym jest "szum informacyjny", dziś nie powinien mieć już w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Choć są i pozytywne przykłady, jak choćby akcja pod hasztagiem #zostanwdomu. Natomiast myślę, że ta pandemia może w znaczącym stopniu wpłynąć na postrzeganie mediów społecznościowych i poniekąd zmienić ich rolę. Chodzi o to, że w nawiązaniu do teorii "globalnej wioski" Marshalla McLuhana to właśnie dzięki mediom społecznościowym skraca się dystans między poszczególnymi krajami i ich obywatelami. Odwołując się do wykorzystania tego potencjału w przypadku pandemii koronawirusa - to wszystko rozwijało się z dnia na dzień praktycznie na naszych oczach. Dzięki mediom społecznościowym i komunikacji elektronicznej mogliśmy śledzić doniesienia na temat pierwszych przypadków zarażenia koronawirusem, następnie praktycznie na naszych oczach wirus rozprzestrzeniał się na cały świat, a wraz z nim rozprzestrzeniały się informacje i medialne doniesienia na ten temat. Nawet popularna w ostatnich dniach mapa, ukazująca w czasie rzeczywistym wszystkie przypadki zarażenia, kwarantanny oraz zgonów nie mogłaby powstać, gdyby nie nowoczesne technologie i globalny rozwój internetu.
I pytanie do Pana jako do teologa. Wybuchł spór o to, czy świątynie mają być zamknięte, czy nie. Była też dyskusja wśród katolików o to, czy poprzez komunię świętą można się zarazić, czy przeciwnie – Ciało Chrystus nas może chronić?
Myślę, że dyspensa ze strony biskupów jak również decyzja rządu, po której można będzie uczestniczyć w zgromadzeniach do maksymalnie pięćdziesięciu osób spór o otwarcie świątyń zamyka. Natomiast faktycznie jest inna dyskusja teologiczna. Jedni mówili, że Ciało Chrystusa nie może nas zarazić, nie możemy bać się Eucharystii, że Bóg ma moc uzdrawiania i oczywiście od strony teologicznej trudno jest to w jakikolwiek sposób podważać. Pojawił się też inny pogląd – w żadnym wypadku nie podważający natury Najświętszego Sakramentu. Według tego poglądu Jezus oczywiście uzdrawia. Jednocześnie jednak pójście na mszę w dobie epidemii, a teraz już pandemii, gdy jesteśmy na przykład chorzy, czyli mówiąc wprost - wyłączenie rozumu, jest tak naprawdę nie tylko zagrożeniem dla innych, ale też wystawianiem Boga na próbę. A tego nam robić nie wolno. Wiara nie stoi w sprzeczności z rozumem, lecz z nim współistnieje. Pięknie i niezwykle przystępnie opisał to św. Jan Paweł II wskazując, że wiara i rozum wzajemnie się uzupełniają. Nie można mówić o wierze w oderwaniu od rozumu, ani też kwestionować prawd wiary posługując się wyłącznie argumentami rozumu. Tak naprawdę chrześcijanin kierować powinien się jednym i drugim. Co nie znaczy oczywiście, że księża nie mają pełnić w trakcie epidemii swojej posługi, udzielać sakramentów, choćby sakramentu chorych. Stoimy w obliczu niezwykle trudnego wyzwania i zarówno dla kapłanów, jak i dla wiernych, a w zasadzie całego Kościoła jest to test, który mam nadzieję zdamy pomyślnie.
Czytaj też:
Piecha: Rząd dmucha na zimne, ale dobrze, że to robi
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.