Zaszczepią nas jak Bóg na niebie…

Zaszczepią nas jak Bóg na niebie…

Dodano: 59
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
26 października, dzień 238. Wpis nr 227 | No i po herbacie. Pozamiatane. Niepostrzeżenie, kiedy kłóciliśmy się o maseczki, aborcję i kto, kiedy zaniedbał służbę zdrowia w tej odwróconej hierarchii społecznej uwagi przeprowadzono przymus szczepień przeciwko kowidowi.

W poprzednim, sierpniowym wpisie na ten temat jeszcze się wahałem, czy będzie przymus i tylko argumentowałem o jego ewentualnych niebezpiecznych konsekwencjach. Dziś sprawę przymusu załatwiono tak, że bezstronnemu obserwatorowi, znawcy komunikacji społecznej i taktyk wpływania na tłumy ręce same składałyby się do oklasków. Najpierw bowiem uzyskano społeczną akceptację przymusu, nawet ZAPOTRZEBOWANIE na taki przymus. Tak więc, kiedy już wprowadzono prawny nakaz szczepień, to nikt nie pisnął. Jedni tego nawet nie zauważyli latając z tęczowymi flagami i błyskawicami, drudzy nie wiedzą nawet, że coś takiego jest, a większość i tak, gdyby wiedziała, to by powiedziała – ok, bo jak inaczej?

Najpierw zajmijmy się kwestią ukształtowania opinii społecznej tak, że sama będzie nadstawiać ramiona swoje i swoich dzieci pod igłę. Jak to zrobiono? Proste – przez strach. Panika podwyższonych danych zakażeń, choć ma swoje obiektywne źródła, jest uzasadniana wyłącznie emocjonalnie. Potrenowano to na maseczkach. Mają one znikome znaczenie w zapobieganiu rozprzestrzeniania się wirusa (o czym w następnych wpisach), a więc maseczki mają trzy funkcje – dyscyplinującą, że jak każemy to jedziecie wszyscy, bez zastanowienia, druga to funkcja „widomego znaku” poddanie się obostrzeniom i powszechności kapitulanckich postaw obywateli – to przecież widać, że wszyscy się chronią, więc wirus jest wszędzie. Trzecia funkcja – to ta najważniejsza. Dyskryminująca: bez maski jesteś obiektem społecznego ostracyzmu – samolubnym zabójcą, nie wejdziesz do sklepu, nie oddasz dziecka w szkole, z roboty cię wyrzucą, nie wsiądziesz do tramwaju czy samolotu.

Ta ostatnia funkcja to przygotowanie do zaszczepienia. Niezaszczepieni będą mieli to samo co bezmaseczkowcy. Będą wykluczeni ze społeczeństwa, jak wspomniał o tym Bill Gates, reklamując swoją szczepionkę. Oczywiście, jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B, czyli mieć jakieś poświadczenie, że się człek już zaszczepił, bo inaczej nie wejdziesz, do sklepu, nie oddasz dziecka do szkoły… itd. Będziemy czipowani, moim zdaniem na bank, bo to jest jasna konsekwencja powiedzenia A – szczepmy. Ba – samo społeczeństwo zażąda tego – tak, chcemy mieć ten szczepionkowy paszport przy sobie, by korzystać z pełni życia i odcedzić je od psychopatycznych zakazicieli, niedowiarków rodem ze średniowiecza.

To wydaje się niedorzeczną bzdurą? A gdybym Państwu powiedział w listopadzie zeszłego roku, że w następną Wigilię przy rodzinnym stole będzie się mogło spotkać maksymalnie 5 osób i śpiewać kolendy wyłącznie w maskach, a na ślubach góra osób 6, że niemowlakom będzie się zakładało po urodzeniu plastikowe przyłbice i odbierało zaraz po porodzie matkom, to co byście wtedy powiedzieli? Że zwariowałem, co nie? Żaba gotuje się powoli.

W czasie kampanii wyborczej pojawił się ciekawy fenomen, czyli Stanisław Żółtek. W interesujący sposób obalił on mity szczepionkowe. Powiedział bowiem tak: niech każdy kto chce się szczepi, a jak nie chce to niech się nie szczepi. Zaszczepieni nie mogą żądać zaszczepienia od tych co się nie chcą zaszczepić, bo akurat zaszczepieni nie mają się czego obawiać – są bowiem uodpornieni szczepionką. Niestety ten logiczny wywód ma pewną wadę. Szczepionki na taki wirusy mają około 50% skuteczności, to znaczy, że połowa zaszczepionych nie nabędzie odporności. W dodatku wirus mutuje i coraz to trzeba będzie (jak w każdym sezonie grypowym) gonić własny ogon szczepiąc się na POPRZEDNIĄ mutację wirusa. Tak że zaszczepieni, ale nieskutecznie, będą dalej żądali od wszystkich, aby się zaszczepili, bo ich pozakażają, a co najmniej po masowym zaszczepieniu nie będzie ŻADNEGO „uwolnienia lokdałnu”, zdjęcia maseczek i takich tam. Po świecie będą dalej chodziły, mimo zaszczepienia, miliony ludzi, którzy mogą się zakazić. Naród więc – jak dzisiaj – poprosi o kolejną fazę kwarantanny.

To „nastroje” społeczne. Teraz prawo. No jak się ma tak urobionych panikarzy, to już nie trzeba się niczego obawiać. Napisano to wprost. Nie dość, że w świetle ustawy z 2008 roku jest wszystko jasne, to potwierdzono to już dodatkowo dwukrotnie. No bo choć wyjściowa ustawa pozwala cię zmusić do zaszczepienia i ani piśniesz, to od marca ćwiczymy jej nową, rozszerzającą interpretację. Środki przymusu, ograniczenia swobód i nakazy mogły być wprowadzone wyłącznie wobec osób chorych lub podejrzanych o chorobę. A w kowidzie KAŻDY JEST PODEJRZANY. No bo mamy bezobjawowego wirusa, każdy więc może zakazić innych. A więc jesteśmy roznosicielami zarazek, czyli podejrzewani o chorobę. Proszę zauważyć subtelny, ale bogaty w konsekwencje przeskok semantyczny, który ćwiczymy od marca. Ludzi z pozytywnym testem nazywa się zakażonymi (choć biorąc pod uwagę rzetelność testów to nieprawda), a tych z kolei przemianowano na… chorych (chory bezobjawowy, cudo). Przecież w przekazie medialnym wszyscy wpierają dzienne ilości CHORYCH, dodajmy – na testy.

Ale prawnicy pruli się z tym, że ustawa dotyczy tylko podejrzanych (ciekawe kto i na jakiej zasadzie ma określić, że ktoś jest chory, np. bezobjawowo, czyli podejrzany), no to im się zmieniło – wprowadzono już wprost przepis, że będziesz się musiał poddać wszelkim zabiegom sanitarnym już jedynie na podstawie decyzji wyznaczonej jednostki administracyjnej, nie musisz być chory ani podejrzewany. I po herbacie. Jak każą się zaszczepić (i to nie raz), ciebie i twoje dziecko, to na glebę i cześć. Może dla bardziej opornych i dla przykładu szykują już kontenery. Bo dla kogo one będą, jak za chwilę przecież będzie ta cudowna szczepionka, która otworzy cały świat? Ludowi od dłuższego czasu wmawia się, że tylko szczepionka skróci te cierpienia, a więc wszyscy oporowi – w izolatoria, ale po kiego się męczyć? Na glebę – będziemy przyuczać wojsko, wreszcie się na coś przyda, c’nie? –, niewielkie ukłucie w ramię i po bólu. Po kiego się tak szarpać kolego? Po co? W imię twojej samolubnej wolności? A tak nam i sobie pomożesz…

A im szybciej będzie szczepionka, tym bardziej będzie ona niebezpieczna. Bezpieczna szczepionka to lata testów na to, jakie są jej długotrwałe skutki. Przypomnę symptomatyczny przypadek Talidomidu, lekarstwa, które było zalecane na zapobieganie wymiotom, reklamowane jako bezpieczne dla matek w ciąży. Okazało się, że lek powodował ciężkie uszkodzenia płodu. Ofiarą padło ponad 15.000 dzieci, w tym około 12.000 urodziło się bez kończyn. A tu będziemy mieli do czynienia nie z lekiem, który na mdłości weźmie lub nie młoda matka, ale z powszechną szczepionką, którą dostanie każdy, bez względu na wiek, stan zdrowia, płeć czy budowę.

Osławiony Bill Gates nie ułatwia sprawy. Wprost już zapowiada, że „jego” szczepionka zmieni ludzkie DNA, oczywiście dla dobra człowieka. Tylko nikt nie wie, co to znaczy „dobro człowieka” dla Billa Gatesa. Może depopulacja, uwolnienie świata od zbytecznej ilości ludzi, którzy są dla siebie i globu jedynie obciążeniem, ciągnącym go na dno? Może eugenikę jako systemową poprawę ludzkiej puli genów, tak ostatnio modną przy sporach o aborcję?

Ja zawsze mam taki papierek lakmusowy. Jak o czymś nie wolno mówić, to znaczy, że to się dzieje. Inaczej przecież byłoby to bez sensu. Youtube wprowadził cenzurę na wszelkie poglądy i informacje kwestionujące potrzebę i bezpieczeństwo zaszczepienia. Gdyby wszystko było w porządku to po co taka cenzura? Niech się płaskoziemscy przeciwnicy szczepień sami kompromitują. Podsuńmy mikrofon pod te usta pełne przecież bzdur. A tu nic – knebel. Dla mnie dowód, że coś jest nie halo.

Zaszczepią nas jak Bóg na niebie. Nie tylko ja, jak widzę, będę się bronił do końca. Ciekawe czy mnie wezwą i za kotarką obalą, czy dogoni mnie tłum na czele z żołnierzem-terytorialsem z kowidowego ORMO, unieruchomi pod latarnią, wstrzyknie i poleci szukać dalej płaskoziemskich frajerów? Czy zdechnę z głodu nie mając czipowego „znamienia bestii”, pozbawiony możliwości zakupów? Czy też wyląduję kolejny raz, tym razem w kontenerowej wersji internowania, gdzie znowu z kumplami będziemy śpiewać bojowe pieśni o powodzeniu naszej beznadziejnej sprawy?

A my się ganiamy z sprawie futerkowych, zakazu/nakazu aborcji, Margotów i Giertychów. Być może zasłużyliśmy na taki los. Ale ja nie będę chciał, aby mój los był połączony ze zbiorowymi odruchami paniki, która pozwala ganiać ludzkie stado w dowolną stronę.

Nie dlatego, że czuję się lepszy, że pieszczę tę swoją osobistą wolność ponad witalne potrzeby społeczności. To raczej kwestia herbertowskiego smaku. Czasem mnie to w sobie wkurza, chciałbym – jak większość – nie mieć takich rozterek. Żyć sobie w spokoju, poddawać się głównemu nurtowi, choć czasem mocno rzuca do brzegu do brzegu – a w kupie na wspólnej łajbie raźniej. Nie mieć tego ciągłego szczypania z tyłu głowy. Bo to tam gdzieś chyba jest ukryty ten złośliwy gryzoń, uprzykrzona, wciąż bzycząca osa, która nie pozwala zanurzyć się w błogości trwania.

To ludzkie sumienie, czy gen wolności?

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także