Urodził się w majątku rodzinnym Pirkowicze. Dość wcześnie związał się z konspiracją niepodległościową. Wynikało to nie tylko ze środowiska szkolnego, ale przede wszystkim z ducha domowego. Wysłouchowie, wywodzący się z bojarów miejscowych, walczyli we wszystkich wojnach i powstaniach polskich. I pielęgnowali tradycje wolności I RP, będąc jednocześnie krajowcami.
Ze względu na swoją działalność niepodległościową w gimnazjum w Warszawie, pod naciskiem władz carskich, rodzina wysłała syna w głąb Rosji do krewnych, gdzie kończył gimnazjum. Według innych przekazów został po prostu zesłany do Wiatki. Uciekł stamtąd po wybuchu wojny, powrócił do majątku rodziców. Po nastaniu okupacji niemieckiej przekradł się do Galicji, gdzie wstąpił do Legionów. Potem walczył z bolszewikami, tak zresztą jak czterech jego braci.
Tak pisał o sobie i swoim środowisku: „Byliśmy wszyscy niedobitkami wojny i więzień Czerezwyczajki, życie mieliśmy prawie za sobą, skala przeżyć i doświadczeń była w nas nierównie bogatsza niż normalnego człowieka”. Po wojnie 1920 r. pozostał w wojsku. Stacjonował w Kobryniu; zwalczał bandytkę i dywersantów bolszewickich. Ukończył Wyższą Szkołę Wojenną, przydzielono go do Korpusu Ochrony Pogranicza.
Walczył w 1939 r. Internowany na Łotwie, skąd uciekł do Francji. Oddelegowany do konwojów morskich, a potem na Bliski Wschód. Brał udział w tworzeniu II Korpusu. Bił się pod Monte Cassino, dosłużył się pułkownika, odznaczony m.in. Virtuti Militari i Krzyżem Walecznym. Po wojnie został na emigracji w Londynie, zatrudniony jako pracownik fizyczny. Czas wolny przeznaczał na pisanie. Jego dzieła można uznać za przedstawiające gatunek autobiograficznych powieści lirycznych. Jego głównym leitmotif to myślistwo.
Podczas, gdy dla Pawlikowskiego polowanie to pasja, dla Wysłoucha to była obsesja. Po prostu był uzależniony od polowania, a właściwie od przebywania w puszczy i na bagnach. Polował, ale nie koniecznie strzelał. Głównie obserwował naturę. Nie, on się nią delektował: florą, fauną. I przede wszystkim – tak jak Pawlikowski – Wysłouch cieszył się, że życie toczyło się według niesamowicie spokojnego, powolnego, przednowoczesnego rytmu, który regulowała natura.
Pasjonowali go ludzie tutejsi, głównie puszczańscy, ale również inni, chłopi głównie. Przede wszystkim Poleszucy, Żydzi, oraz Polacy – ziemianie, nasza szlachta, inteligencja. Też tutejsi. Tak pisał o prostej, tutejszej większości: „Ludzie zbliżeni do natury są zwykle przesądni, cóż dopiero mówić o tych, którzy nigdy nie spotkali się z cywilizacją. Każdy ich krok, każda czynność podlega jakiejś wyższej kontroli, na którą w ich pojęciu, nie mają żadnego wpływu. Są to jakieś pradawne prawdy i wierzenie i nikt nie wie, kiedy powstały. Po prostu obowiązują i niestosowanie się do nich jest groźne. Ludzie żyją jakby pod moralny terrorem, którego nie umieją sobie wytłumaczyć. Jedyny ludzki argument streszcza się w powiedzeniu, że zawsze tak bywało. Oznacza to również, że tak być powinno i nic tego zmienić nie może”.
Ekscytowała Wysłoucha przede wszystkim przednarodowa przednowoczesność tych ludzi: „W naszych stronach... narodowość bywała wątpliwa i nie odgrywała roli w życiu mieszkańców. Najważniejsze było, by ktoś siedział na swoim zagonie, gospodarował i żył życiem okolicy”. Z tych powodów z nieudawaną sympatią odnosił się również i do okolicznych Żydów. Uważał ich za element symbiotyczny obsługujący gospodarkę Polesia, wypełniający niezwykle ważną funkcję pasa transmisyjnego. To Żydzi skupowali wszelkie płody ziemi, puszczy i jezior i dostarczali je do miast. To oni przede wszystkim zaopatrywali rynek lokalny.
Sympatyczny stosunek do Żydów u Wysłoucha wywodził się również z doświadczeń rodzinnych. Żydowski arendarz, Jezel Sidrer, uratował wolność i życie jego dziadka podczas powstania styczniowego (co chłopi nazywali „pańską wojną”). Autor kręcił nosem nad nasiedleńcami z innych dzielnic RP, tzw. „kolonistami”. Do tego stopnia, że apologetycznie – i niezgodnie ze stanem faktycznym – twierdził, że po 1939 r. „jego” Poleszucy prześladowali, zabijali i wydawali na NKWD „tylko” kolonistów, a nie tutejszych Polaków. Faktycznie jednak chłopi miejscowi bronili jego ojca. Przez całe życie Antoni Wysłouch zarobił na popularność. Na podstawie miejscowego prawa zwyczajowego rozsądzał wszystkie spory tutejszych oraz bronił miejscowych przed władzami, jak również zaopatrywał biednych. Ale NKWD nic sobie z tego nie zrobiło i zesłali do Gułagu, gdzie zmarł. Podobnie zniknęło Polesie Wysłoucha i jego ludzie. Pod wpływem barbarii sowieckiej właściwie wszystko poszło z dymem. Pozostały tylko przepyszne wspomnienia, którymi możemy się delektować.
Na koniec kilka cytatów.
O Polesiu i jego mieszkańcach: „„Polesie odcięte od świata bezdrożami, a więc pozbawione wpływów zewnętrznych, musiało wytworzyć własny typ człowieka. Jest on zależny od otaczającej go natury i ona go kształtuje. Poleszuk nie jest skłonny do zmian czegoś do czego przywykł i co go otacza. Podlega prawom prawieków. Kieruje się własnymi pojęciami i zwyczajami. Sięgają one bardzo daleko w przeszłość lat. W kraju puszczańskim pozostawionym samemu sobie są one jednak zawsze żywe. Obcy człowiek zjawia się tu przeważnie wzdłuż szlaków komunikacyjnych, których jest mało. Nie przenika on do głębi kraju. Dlatego można powiedzieć, że obserwacja przybysza jest tylko powierzchowna. Zamknięte życie tubylców powoduje przyswojenie przez nich specjalnych cech, jak nieufność, ostrożność i zamknięcie w sobie. Nie jest on skłonny do zwierzeń, a zapytany odpowiada monosylabami, ogólnikami lub po prostu gestem. Odcina się od ciekawości ludzkiej. Nic dziwnego, że spotkania z obcymi nie mają na niego wpływu.By mówić o człowieku, poznać go, zrozumieć, trzeba się znać na kraju. Kto kraju nie zna, to i ocena człowieka będzie fałszywa. Przy spotkaniu Poleszuka, ale tego z głębi lasów i bagien, zwykle ocenia się go jako człowieka nieufnego, podejrzliwego i zamkniętego w sobie, może nawet wrogiego. Mimo woli porównuje się go z układnym ‘kmiotkiem’. Na Polesiu nie ma ukłonów, podchwytywania pod nogi i ‘jaśniepaństwa’. Mruknięcie lub machnięcie ręką nieprzychylnie usposabia do rozmówcy. Ale trzeba pamiętać, że puszcza nauczyła go ostrożności, a brak kontaktu z innymi ludźmi nie usposabiał do wylewności... Samotne bytowanie w głuszy musi odbić się na mentalności człowieka pozostawionego tylko samemu. Jest charakterystyczne, że nie dąży on do innego życia, a przeniesienie go do ludnej wsi jest przeciwne jego naturze... Ostrożność jest zasadniczą cechą leśnego mieszkańca – to natura zmusza go do tego... Podejrzenie i nieufność nie są miłymi cechami człowieka, ale to jest zrozumiałe u tych ludzi. Stąd też wypływa, że Poleszuk nie lubi nowych rzeczy.
Najlepszym przykładem są wierzenia religijne. Przynależność ludności tej do religii chrześcijańskiej trwa już pięćset lat. Okazuje się, że czasokres ten jest jeszcze ‘za młody’. Kościół nie posiada w kraju żadnego wpływu. Niby oficjalna religia to prawosławie, ale to jest formalność. Owszem, trafiają się baptyści, ale oni podlegają tylko zewnętrznym nakazom religijnym bez wnikania w ich treść. Ciekawa rzecz – że mimo agitacji rządów carskich nigdy Poleszuka nie można było namówić, by wstąpił do seminarium duchownego i został popem. Popów i księży Poleszuków nie ma i nigdy nie było. Kler obu wyznań jest zawsze obcym elementem. Jedynie baptyści mają swoich miejscowych przewodników, zresztą bez żadnego przygotowania do roli, którą spełniają. Natomiast Poleszucy kierują się własnymi wierzeniami i ściśle je obserwują. Można doszukać się u nich wpływów pogańskich z dawnych zamierzchłych czasów. Są to formy, których się również nie komentuje, ale obserwacja ich jest obowiązkowa. Puszcza swoją głębią i tajemniczością nadal podszeptuje ludziom prawa i drogi postępowania”.
O rosyjskich szkanach: „W epoce popowstaniowej władze rosyjskie odnosiły się wrogo do katolików, identyfikując ich z polskością. Dotyczyło to i katolickich cmentarzy. Katolicy mogli chować swoich zmarłych tylko przy parafialnym kościele... Poza tym na nagrobkach nie wolno było umieszczać polskich napisów, tylko rosyjskie. Obchodzono to napisami po łacinie lub francusku. Oczywiście starano się wszędzie o obchodzenie prawa i chowano członków rodziny w pobliżu domów, a nawet w parkach dworskich. Było to zależne od tego, czy dawniej znajdowały się jakieś groby; nowych cmentarzy zakładać nie było można. Prawo również zabraniało stawiania nowych krzyży przy drogach bez poprzeczki prawosławnej, a nawet nie wolno było naprawiać starych krzyży. Gdy krzyż nadgnił w ziemi, opuszczano go niżej i coraz niżej. Wiele już było krzyży tuż nad ziemią, pokrytych przez bodziaki i piołuny”.
Przeddzień nadejścia frontu w Wielkiej Wojnie: „Piękne było na Polesiu latu 1915 r. Pogoda sucha i słoneczna umożliwiła dokonanie zbiorów i sianokosów bez przeszkód. Pokoszono nawet te obszary, które zazwyczaj koszono dopiero po lodzie, ponieważ głęboka woda uniemożliwiała pracę w innym czasie. Zamiast słabej podścióki pod inwentarz uzyskano niespodziewanie dodatkową paszę zimową dla wołów. Lzdzie cieszyli się i nie narzekali, tym bardziej że i początek jesieni był piękny. Sady były pełne owoców, przygotowywano wcześniej niż zwykle pola pod oziminę. Gdzieś tam była wojna, ale w północnych skrajach Polesia w rozlewiskach Jasiołdy nie odczuwało się jej wcale. W końcu sierpnia jednak, w ciche wieczory, na wyniosłych miejscach przy wiatrakach lub za stodołami ludzie zauważyli niewytłumaczalne granie powietrza. Coś szło z powietrzem wraz z wieczornymi opadami łąk. Mówiono, że w lasach między odwiecznymi sosnami i dębami słychać huk daleki, twierdzono, że to głos armat. Ale kto tam w to wierzył?”
Po przejściu frontu: „Pamiętam wiosnę w 1916 roku. Ludzi nie było bo wywieziono ich do Rosji w 1915 roku. Wsie były spalone. Po polach porastał nowy las. Czworonożne drapieżniki miały dosyć miejsca na suchym na łowy i na bagniska nie zaglądały. Łąki zakrzaczały się, bo łozina puściła nowe pędy z nowym bogatym listowiem.... Natura pozbawiona człowieka stworzyła idealne warunki do wylęgu swoich dzikich mieszkańców”.
Po nastaniu Polski: “Kraj był jeszcze zniszczony, niezagospodarowany i ledwie zaczął się zaludniać. Poleszucy wracali do zgliszcz i własnego zagonu”.
I dalej: „Najbardziej jednak dziwna była natura Poleszuka. Nie przestraszył się on nowych warunków bytu, nie podupadł na duchu wobec zniszczenia, ale z zaparciem wziął się do odbudowy swego życia. Karczowano zagony, wyrąbanymi drzewkami otaczano zagrody jakby na znak własności. Szałas i palenisko zastępowały dom. O krowy było ciężko, a więc zdobyty cielak zamieszkiwał również szałas nako nadzieja przyszłości. Los dopomagał ludziom, odbudowa odbywała się w szybkim tempie”.
Franciszek Wysłouch, Opowiadania poleskie (Łomianki: LTW, 2013)
Franciszek Wysłouch, Na ścieżkach Polesia (Łomianki: LTW, 2012)
Franciszek Wysłouch, Echa Polesia (Łomianki: LTW, 2012)