Referendum warszawskie pokazało, że PO ma nadal spore poparcie. Przynajmniej w Warszawie. Nie była to jednak godzina tryumfu dla Platformy. Po pierwsze straciła "cnotę" nawołując do bojkotu referendum, oraz stosując różne administracyjne tricki, aby utrudnić oddanie głosu. Po drugie, wynik referendum uśpi partię Donalda Tuska, gdyż zwycięży tam przekonanie, że dotychczasowa strategia PO nie powinna być zmieniana.
Błędem PiS było upartyjnienie kampanii referendalnej. Jej twarzą był lider partii i jej pierwszoplanowi politycy, nie zaś działacze samorządowi z Warszawy. W ten sposób partia Jarosława Kaczyńskiego dostała bolesny sygnał, że Warszawa nadal nie chce na nią głosować.
Ciężki błąd popełnił Sojusz Lewicy Demokratycznej, który sam zredukował się do roli "przystawki" PO. W następnych wyborach wyborcy mogą uznać, że lepiej jest zagłosować na "kataryniarza", a nie na jego "małpkę" - tak jak stało się to z LPR i Samoobroną w 2007 r.
Zagadką jest przyszłość pozostałych środowisk lewicowo-liberalnych - samorządowego ugrupowania Piotra Guziała, partii Janusza Palikota, oraz grupy Ryszarda Kalisza. Mamy tu do czynienia ciągle z magmą. Powodzenie tych środowisk będzie zależało od ich sukcesów w polityce ogólnokrajowej.