Jaki obraz prezentują one młodzieży? Właściwie dość jednostronny. Historia drugiej wojny światowej to właściwie Holokaust (w jednym podręczniku 20 stron) i… niemiecki ruch oporu przeciwko hitleryzmowi (odpowiednio 13 stron). Zero o okupacji Polski, zbrodniach na ludności cywilnej, Powstaniu Warszawskim. Wśród ofiar wymienia się kolejno: Żydów, Sinti, Romów, ofiary eutanazji, homoseksualistów i jeńców wojennych. Nic o fakcie i narodowości milionów cywilnych ofiar innych nacji.
W ogóle to w niemieckich podręcznikach pojęcie wojny totalnej pojawia się dopiero od 22 czerwca 1941 roku, czyli od ataku Hitlera na Związek Sowiecki, tak jakby (w dodatku w przyjaznym uścisku hitlerowsko-radzieckim) od 1 czy 17 września na terenie takiej np. Polski nie był realizowany systematyczny plan eksterminacji miejscowej ludności z powodów rasowych i klasowych. Ciekawe też są mapy – Polska pojawia się dopiero w 1945 roku, ale chyba tylko po to by na tzw. Ziemiach Odzyskanych napisać „reparacje” i – a jakże – uzasadnić rozdział o wypędzeniu Niemców.
Na efekty nie trzeba dużo czekać. „Die Zeit”, który w 75. rocznicę II wojny światowej przeprowadził badania na temat tego co Niemcy wiedzą o wojnie wykazał, że 30% młodych Niemców jest przekonanych, że ich dziadkowie działali w ruchu oporu, zaś tylko 2% sądzi, że ich poprzednicy współtworzyli III Rzeszę.
Mamy więc do czynienia z ujawnionymi efektami długoletniej polityki historycznej Niemiec polegającej na relatywizowaniu niemieckiej winy za II wojnę światową. Zaczęło się od subtelnej zmiany, która zasiana wystrzeliła wielkim drzewem – podmianą przymiotnika związanego z wojną z „niemiecki” na „nazistowski”. Tym samym zdjęto powoli winę narodową na jakichś kosmitów, bo kto to pamięta kim byli naziści? Jakaś ideologiczna międzynarodówka, a więc czemu u nie Polacy? Podpalenie w Niemczech polskiego samochodu i wymazanie go swastykami jest dziś tego wymownym symbolem. Historia obróciła się o 180 stopni. Stanęła twarzą w twarz z winowajcą zastępczym. Nami.
Niemcy są więc coraz bardziej rozgrzeszeni. Nawet w sumieniu swoich wnuków, o co systematycznie jak widać dbają. A co my Polacy robimy ze swoją pamięcią historyczną? Wychodzimy temu na przeciw. Zafundowaliśmy sobie politykę wstydu, publiczne rozliczenie wzrastającej winy, która zaczęła się od zarzutów biernego przyglądania się zagładzie Żydów (a co z pozostałymi 3 milionami ofiar Polaków?), przeszła do współsprawstwa i wylądowała w oficjalnych wypowiedziach głów państwa (polecam lekturę przemówień w Jedwabnem) na współudziale narodu w zagładzie Żydów. Przy tym wszystkim jak wyglądamy w oczach chociażby niemieckich maturzystów, którzy wiedzą, że to nie Niemcy, ale jacyś naziści? Tu mają jasną propozycję zbiorowej winy narodu. Innego. A więc z niej się korzysta.
To, że za PRL nie mieliśmy chęci ani narzędzi do kreowania własnej polityki historycznej to efekty naszego wasalizmu wobec Sowietów (ci też się przepoczwarzyli z Rosjan na bolszewików). Ale, że w III RP nie byliśmy w stanie wykreować i utrzymać konsekwentnie realizowanej polityki historycznej, to już wyłącznie nasza wina. A właściwie elit, które przez dłuższy okres – bez względu na polityczne kolory rządzących – o reputację Polski w tym względzie dbali jak najmniej.
Jedni po prostu uważali, że właśnie tacy jesteśmy w swej masie i dla nich nie było to przedmiotem żadnej troski ani zabiegów. Po prostu rządzili agresywną ciemnotą, co to z mlekiem matki… Drudzy rozgrywali kwestie pamięci historycznej jako narzędzie do walk wewnętrznych lub przypodobania się zagranicznym ośrodkom władzy.
Minie jeszcze jedno pokolenie i będzie tak samo u nas. Po 100. rocznicy II wojny światowej z badań Gazety Wyborczej (jeśli ta będzie jeszcze istniała) dowiemy się, że 30% Polaków mordowało Żydów (i Niemców w antyhitlerowskim ruchu oporu), a ofiarami nazistów padło 2% polskich obywateli, którzy pewnie jakoś tam sami sobie byli winni.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.