Na czym polega inicjatywa Ordo Iuris w obronie wolności słowa w internecie?
Dr Tymoteusz Zych: Po tym, jak Donald Trump został ocenzurowany na Facebooku, Twitterze i innych mediach społecznościowych, można mówić o oligopolu lub zmowie dużych korporacji, które potrafią skutecznie wprowadzić cenzurę i ograniczać przestrzeń wolności słowa. W USA już od dawna mówiło się o tym, że media społecznościowe są nowymi regulatorami opinii publicznej. W pewnym sensie przejmują część władzy. Nie są zwykłymi przedsiębiorcami, ale regulując możliwość wymiany myśli, co mogliśmy zaobserwować w ostatnich dniach.
Ze strony lewicy często pada zarzut, że jeśli ktoś nie jest zadowolony z usług tych portali, to może po prostu z nich nie korzystać, ponieważ są to prywatne firmy. Jak Pan to skomentuje?
To oczywiście nieprawda. Tak jak prywatnymi firmami nie są dostawcy prądu czy wody, ponieważ muszą być to usługi kontrolowane, tak samo trzeba wyodrębnić media społecznościowe z sektorów gospodarki, w których panuje konkurencyjność. W swoim czasie broniliśmy drukarza z Łodzi, ponieważ odmówił druku skrajnej organizacji LGBT, ale obok przy tej samej ulicy można było iść do innego drukarza. Jeżeli natomiast ktoś chce opublikować film i dotrzeć z nim do szerszej grupy ludzi, może skorzystać właściwie jedynie z YouTube, który jest monopolistą na rynku. Tak samo, jeżeli ktoś chce dotrzeć do innych z krótką wiadomością, korzysta z Twittera. Facebook jest z kolei monopolistą w zakresie dłuższych wypowiedzi i rozmów. Status monopolistów wymaga szczególnej ochrony konsumentów. Poza tym, istnieją konkretne przepisy prawa, których musi przestrzegać każdy przedsiębiorca na terenie Polski, niezależnie od tego, w którym sektorze gospodarki funkcjonuje. Istnieją też umowy, które w formie regulaminu zawiera każdy, kto zakłada konto na portalu społecznościowym. Problem polega na tym, że powszechnie obowiązującym prawem i zawartymi umowami te firmy się nie przejmują.
A jak polskie prawo sobie z tym radzi? Co ewentualnie należałoby zmienić?
Wiele postanowień zawartych w regulaminach portali społecznościowych jest niezgodne z polskim prawem, bo albo są zbyt ogólne, albo dają pole do jednostronnej interpretacji przepisów przez daną firmę. Pojawiały się również takie sytuacje, w których odsyłały użytkowników do sądów w Kalifornii, co było całkowitą abstrakcją. W polskim prawie brakuje skutecznych narzędzi do wyegzekwowania tego. Po pierwsze, należy wprowadzić szczegółowe regulacje, mówiące jasno o tym, że treści zgodne z prawem i dobrymi obyczajami nie powinny być usuwane. Co nie jest zabronione, jest dozwolone, to zasada, która musi obowiązywać również portale społecznościowe. Druga sprawa to propozycja, z którą wyszliśmy już w 2018 roku, czyli stworzenie jasnej i klarownej procedury odwoławczej od usunięcia treści. Taka procedura powinna najpierw zakładać weryfikację każdej decyzji przez żywą osobę, a nie automat, a następnie możliwość prostego postępowania sądowego. Chcemy również poprzez petycję skierowaną do rządu przywrócić do debaty publicznej kwestię zakazu różnicowania zasięgów, czyli tzw. shadow bans. Naszym zdaniem jest to przejaw dyskryminacji i potrzebna jest konkretna regulacja prawna, która tego zabroni.