W ubiegły czwartek szef Komitetu Wykonawczego PiS Krzysztof Sobolewski poinformował, że władze klubu PiS nie planują ukarania Jadwigi Emilewicz. Przypomnijmy, że synowie byłej wicepremier zostali przyłapani w miejscowości Suche niedaleko Poronina, jak jeździli na nartach wraz z profesjonalnymi narciarzami, mimo że nie posiadali ważnej licencji sportowej. Nazwiska synów byłej wicepremier miały pojawić się w elektronicznym wykazie PZN dopiero dwa dni po omawianej sytuacji. – Jej błąd był duży pod kątem tego, że złamała obostrzenia. Przeprosiła za to i w tej chwili, z tego co wiem, władze klubu nie przewidują dalszych działań – mówił Sobolewski.
Do afery ze swoim udzialem była wicepremier odniosła się ponownie w rozmowie z tygodnikiem "Sieci". Polityk przyznała, że to, co wydarzyło się po publikacji, było dla niej prawdziwym tsunami. – Na trzy dni wyłączyłam telefon – podkreśliła. Emilewicz stwierdziła, że taka sytuacja zdarzyła jej się pierwszy raz w czasie pięciu lat pracy w administracji rządowej. – Próbowałam wytłumaczyć dzieciom, co się dzieje – dodała.
Posłanka przyznała, iż nie spodziewała się aż tak dużej krytyki. Jak wskazała, na chwilę straciła słuch społeczny. – Na pewno zasłużyłam na publiczny pręgierz, pod którym zresztą mnie i moją rodzinę postawiono. Jednak muszę podkreślić, że nie złamałam prawa. Złożenie mandatu byłoby nieadekwatne do skali przewinienia – stwierdziła.
Czytaj też:
Synowie Emilewicz na stoku. Gowin komentujeCzytaj też:
Afera Emilewicz. Polityk przeprasza i tłumaczy: Niestety, mama wygrała we mnie z posłankąCzytaj też:
"Każdy ma swojego Gacionga" Wypij ostro o Emilewicz: To dobry moment, żeby złożyć mandat