Bo moje doświadczenia z PP dowodzą, że ona od dawna jest sparaliżowana, a czas COVID-19 dobił ją ostatecznie. „Mój” listonosz (to zapewne wina nie tylko jego, lecz także całego „systemu PP”) „potrafi” dostarczyć list polecony nadany w Warszawie po kilku tygodniach – dwóch, trzech, czasami czterech i więcej. A przecież miejscowość, w której mieszkam, jest oddalona od granicy Warszawy zaledwie o kilka kilometrów. Nadto, jakimś trafem, listy zazwyczaj docierają do mnie „stadami”, zawsze wtedy rodząc podejrzenie, że ktoś ich nie dostarcza od razu, gdy przychodzą, lecz dopiero wtedy, gdy uzbiera się ich większa liczba.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
dorzeczy.pl/gielda
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.