Walka toczy się o dwie sprawy. Po pierwsze – PiS walczy o to, żeby możliwie dużą część Polaków przekonać, że dwie spośród partii opozycji – Nowoczesna i Platforma Obywatelska – to warchoły, a skoro warchoły, to liczyć się z nimi nie trzeba. I, trzeba przyznać, w tym dziele obie formacje ochoczo z PiS współpracują. Przy czym na tytuł Naczelnego Warchoła do pewnego momentu największe szanse miała partia Petru, ale potem nastąpiła wolta i wyprzedził go Schetyna ze swoją wesołą gromadką.
Po drugie – spór napędza rywalizacja między panem Ryszardem a panem Grzegorzem. Obaj robią za opozycję totalną, ale wcześniej to pan Ryszard był tą najtotalniejszą, tylko że mu się w pewnym momencie odwidziało. Być może pod wpływem traumatycznych doświadczeń podczas pobytu gdzieś w strefie portugalskojęzycznej z posłanką Schmidt. I, aby zatrzeć niemiłe wrażenie, jakie mógł zrobić jego zagraniczny wypad, postanowił zająć pozycję bardziej umiarkowaną. Niewykluczone, że poczuł się niepewnie, uznał, że zbytnio się zagalopował, zabrakło mu pewności siebie i zahartowania, którego nie brakuje jego rywalowi. Bo nikt już chyba nie ma obecnie wątpliwości, że pan Ryszard to kompletny amator, któremu brak wyczucia i obycia w polityce, podobnie jak niemiłosierną amatorszczyzną jest jego partia. Co, nawiasem mówiąc, przekonuje mnie, że nie mamy tu do czynienia z żadnym spiskiem złowrogich środowisk służb byłych lub obecnych, takich czy innych, jawnych, tajnych i dwupłciowych, gdyż ich kompetencje oceniam jednak lepiej niż powołanie do życia tworu złożonego z pana Ryszarda, grupy średnio rozgarniętych pań oraz Pawła Rabieja (zresztą ostatnio dziwnie nieobecnego).
Miejsce najradykalniejszego antypisowca, opróżnione chwilowo przez pana Ryszarda, zajął pan Grzegorz. I to jest całkiem zrozumiałe z punktu widzenia rywalizacji pomiędzy oboma panami oraz wewnętrznej rywalizacji w Platformie, gdzie młodzi gniewni, tacy jak Pomaska, Gajewska, Budka czy Nitras – niegrzeszący nadmierną błyskotliwością, ale za to bardzo bojowo nakręceni, co nie tylko w polityce zwykle chodzi w parze – uznali, że pan Grzegorz to jakiś stary zgred, który się nie nadaje i trzeba go zaatakować z pozycji radykalnych. Ale pan Grzegorz to stary wyga i dzięki kapitulacji pana Ryszarda sam zaszedł ich od strony radykalnej. Wcześniej miał inny wybór. A właściwie mógłby mieć. Mógłby zostawić Nowoczesną na pozycji skrajnych rozrabiaczy i wejść w cywilizowany dialog z PiS, prezentując się jako polityk propaństwowy i odpowiedzialny. Mógłby, gdyby to było możliwe, ale nie było, bo tę drogę blokowała frakcja młodych niezbyt mądrych wewnątrz PO. Poza tym, jak się zdaje, rywalizujące z sobą dwie partie opozycji totalnej ostatecznie porzuciły już drogę bliżej środka, robiąc zresztą w ten sposób prezent ugrupowaniu Pawła Kukiza i, w jakimś stopniu, PSL-owi, którego lider może prawić dziennikarzom z zatroskaną miną, jak martwi go sejmowy kryzys, w który on swojej partii nie angażuje.
Jeśli można mieć do Jarosława Kaczyńskiego zastrzeżenia, że od początku sprawowania władzy PiS gra niemal wyłącznie na swój żelazny elektorat, pozostawiając centrum samemu sobie, to co powiedzieć o panach Ryszardzie i Grzegorzu? Ten pierwszy, wspierany z braku laku przez Czerską, startował w wyścigu jako przedstawiciel partii wybitnych fachowców i profesjonalistów, a okazał się nieco wyrośniętym przedstawicielem gimbazy. I to tej słabiej wyedukowanej. Kompetencje jego partyjnych towarzyszek taktownie przemilczę. W tej sytuacji swoje przesłanie – jeśli o takim można mówić – Nowoczesna kieruje coraz bardziej do dość jednak wąskiej grupy wielbicieli maratonów kabaretowych. Obserwując jej sukcesy skoncentrowane głównie w sferze memotwórczej, stawiam dzisiaj (choć oczywiście mogę się mylić), że okaże się efemerydą. Również dzięki umiejętnościom bankowym małżonka Kamili Gasiuk-Pihowicz.
Platforma natomiast z partii, która starała się zawsze kreować na zdroworozsądkowe ugrupowanie środka (inna sprawa, że nim nie była – ale mówimy tu o wizerunku), w ciągu ostatniego miesiąca przesunęła się na pozycję antypisowskiego oszołomstwa. Potrafią sobie państwo wyobrazić taki manewr w sytuacji, gdy na czele PO stałby nadal Donald Tusk? No właśnie. Ja też nie.
To oczywiście nie znaczy, że PO nie wykona przed najbliższymi wyborami jeszcze wielu zwrotów. Ale Schetyna powinien pamiętać, że znacznie łatwiej się od centrum odwrócić niż do niego wrócić. Owszem, w krótkim okresie może pan Grzegorz uznać, że osiągnął swoje cele: spacyfikował młodych głupich gniewnych, zażegnał – przynajmniej na razie – groźbę buntu, odzyskując kontrolę nad partią, no i chwilowo zajął miejsce pana Ryszarda jako trybun ludu antypisowskiego. Ale to coraz bardziej zradykalizowana i hermetyczna grupka. Schetyna postawił swoją partię pod ścianą i sam sobie odciął odwrót. To tym bardziej lekkomyślne, że z czasem będzie przybywać rozczarowanych obecną władzą, ale oszołomstwo będzie ich odrzucać. Oferty poszukają gdzie indziej.
I cóż pan Grzegorz, biedaczek, dziś pocznie? Po tym, jak chwiejny sojusznik wycofał się z coraz bardziej karkołomnego i awanturniczego protestu przeciwko trudno już powiedzieć, czemu, posłowie PO zostali na sejmowej mównicy jak Himilsbach z angielskim w słynnej anegdocie. I tak utkwili w sali plenarnej, choć złośliwi mogliby stwierdzić, że tkwią całkiem gdzie indziej. I, parafrazując Kisiela, zaczynają się tam urządzać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.