Szkoda tylko, że nie wszystko można było oglądać na żywo. Jednak co lepsze i bardziej soczyste kąski z uczty intelektualnej wciąż do społeczeństwa docierają. Nie zamierzam się tym razem zajmować ani antykatolickimi wyskokami posła Sławomira Nitrasa (biedaczek twierdzi, że został źle zrozumiany), ani projektami uzdrowienia służby zdrowia zaprezentowanymi przez marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego (to jest dopiero senatorska głowa). Moją uwagę przykuły inne słowa. Być może, tak sobie myślę, to one właśnie są prawdziwą kwintesencją, autentycznym crème de la crème tego czegoś, co można by nazwać refleksją opozycji o Polsce i polskości. Moment, kiedy one padły (a było to 1 września, w kolejną rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej), i reakcje, jakie wzbudziły (pozytywne, hip, hip, hurra, brawo, mocno, dobrze), są doprawdy czymś znaczącym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.