Po głosowaniu w Sejmie ws. utrzymania stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią w mediach nie brakuje opinii, że Konfederacja utraciła niezależność i stała się koalicjantem Prawa i Sprawiedliwości.
Artur Dziambor: Kiedy za 2 tygodnie będzie dyskusja o trzech ustawach związanych z „Nowym Ładem”, to z kolei będziemy w zmowie z Tuskiem przeciwko PiS-owi. To jest coś, do czego ja się już absolutnie przyzwyczaiłem, że trzeba być albo w jednej, albo w drugiej sekcie i to mi absolutnie nie przeszkadza. Jeżeli natomiast chodzi o decyzję za utrzymaniem tego stanu wyjątkowego, to jest kwestia konsekwencji. W 2015 roku byliśmy pierwszym środowiskiem, które mówiło o tym, że nie należy wpuszczać nielegalnych imigrantów i zgadzać się na unijną politykę „herzlich willkommen”, gdzie narzucano nam przyjęcie tak zwanych kwot imigrantów, wówczas syryjskich, w liczbie ponad ośmiu tysięcy. My byliśmy przeciwko, Prawo i Sprawiedliwość stwierdziło, że faktycznie nie należy ich wpuszczać i nie wpuszczono ich. Teraz mamy sytuację, w której nie tylko są to nielegalni imigranci, ale też mamy do czynienia z konfliktem politycznym. Białoruś próbuje zdestabilizować granicę nie tylko Polski ale całej Unii Europejskiej. Przetestowali to na Litwie i Łotwie, kiedy mieliśmy znikome informacje na ten temat, właściwie nic o tym nie wiedzieliśmy, ponieważ ani mediów, ani polityków to nie interesowało. W momencie, gdy to się zaczęło dziać u nas na granicy, trzeba było zareagować i stan wyjątkowy jest sposobem na to, żeby nasze służby mogły swobodnie pracować. Myślę, że mało kto na tym ucierpi, ewentualnie prywatne firmy współpracujące z rządem Łukaszenki, które obiecywały tym ludziom za bardzo duże pieniądze przedostanie się przez Polskę do Niemiec.
Jak skomentuje Pan wniosek Komisji Europejskiej do TSUE, żeby ukarać Polskę za brak przestrzegania tzw. praworządności?
To dosyć przykra sytuacja dla Polski. Jako Konfederacja w lipcu ubiegłego roku ostrzegaliśmy, że właśnie tak to się skończy. Mateusz Morawiecki ogłosił wtedy wielki triumf, opowiadając o tym, jak to gigantyczne pieniądze wynegocjował. Zapomniał jednak powiedzieć o tym, że niczym prymus klasowy wyskoczył z propozycją stworzenia unijnego systemu podatkowego. Nie wspomniał też o tym, że te pieniądze są powiązane z tzw. praworządnością, która jest całkowicie arbitralna. Nikt nie jest w stanie jej ocenić i nigdzie nie jest zapisane, co ona naprawdę oznacza, ale Komisja Europejska może sobie stwierdzić, że w danym aspekcie Polska łamie zasady unijnej praworządności i na tej podstawie szantażować rząd państwa, które się nie dostosuje do unijnych zasad. My się na to nigdy nie zgadzaliśmy. Zawsze uważaliśmy, że Polska jest suwerennym państwem i nie powinna nigdy godzić się na to, aby Unia Europejska kosztem polskiego rządu mogła stać się superpaństwem decydującym o tym, co się dzieje w jej prowincjach. Z oczywistych względów nie zgadzamy się na taką politykę i nie zgadza się na taką politykę w tym momencie również Prawo i Sprawiedliwość.
Czy zatem możemy spodziewać się, że rząd nie zgodzi się na ten szantaż ze strony KE?
Zobaczymy, co będzie dalej. Nie jestem w rządzie, ale jakbym był premierem lub ministrem spraw zagranicznych, pojechałbym w tym momencie do władz UE i powiedział im, że na to się nie umawialiśmy. Z drugiej strony, niestety na to się umówili w lipcu ubiegłego roku, tylko zapomnieli o tym Polakom powiedzieć.
Istnieje też argument, że inne kraje jak np. Niemcy, lekceważą wyroki TSUE. Czy podobnie będzie w przypadku Polski?
Bardzo bym chciał, żeby jednak nasz rząd powiedział Unii Europejskiej i Komisji Europejskiej „dość” oraz dążył do sytuacji, w której UE nie jest władzą nadrzędną wobec państwa polskiego. Niezależnie od tego, jak krytycznie podchodzę do tej władzy, to jednak uważam, że Polska powinna być suwerenna. Nie godzę się na to, aby była szantażowana przez kilkoro niewybieranych demokratycznie przedstawicieli Unii Europejskiej. Trochę się natomiast obawiam sytuacji, z którą mieliśmy do czynienia w przypadku Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego. TSUE stwierdziło, że to musi być ona natychmiast zlikwidowana, na co polski rząd zareagował, że absolutnie nie ma mowy. Po kilku tygodniach okazało się jednak, że pan premier zrobił audyt i stwierdził, że coś mu się jednak nie podoba w Izbie Dyscyplinarnej, podobnie uznała pani prezes Sądu Najwyższego. Potem przekazali opinii publicznej wersję, w której okazuje się, że to oni sami wpadli. Tak może być i tym razem, że potrwa to kilka tygodni i nagle polskie władze same postanowią o wycofaniu się w pewnych kwestiach. Ja bym jednak ja bym jednak dążył do tego, żeby uprawiać bardziej suwerennościową politykę, chociaż przy decyzjach z lipca 2020 roku nie wiem, czy w tym momencie jest to nadal możliwe.