Prof. Ryszard Legutko: Unia Europejska przestała być wehikułem rozwoju

Prof. Ryszard Legutko: Unia Europejska przestała być wehikułem rozwoju

Dodano: 
Prof. Ryszard Legutko w Parlamencie Europejskim
Prof. Ryszard Legutko w Parlamencie Europejskim Źródło: DoRzeczy.pl
Obserwuję unijne instytucje od lat i żadnych sanacyjnych ruchów nie widzę. Nie ma świadomości, że trzeba się zatrzymać, wprost przeciwnie. To, co stworzyła Unia Europejska, staje się coraz bardziej niewydolne – mówi prof. Ryszard Legutko, deputowany do Parlamentu Europejskiego

Kryzys na granicy polsko-białoruskiej wciąż eskaluje. Czy liderom unijnym uda się go wreszcie zażegnać? UE ma przecież narzędzia, by uporać się z białoruskim dyktatorem i pomóc nam w rozwiązaniu tego problemu.

PROF. RYSZARD LEGUTKO: Unia Europejska nie ma siły, by skutecznie oddziaływać na świat zewnętrzny. Nie mówię tylko o siłach zbrojnych. Jest sztucznym tworem, który powstał do współpracy gospodarczej i przekształcił się w unię polityczną, koncentrując się wyłącznie na własnych sprawach. W efekcie więcej problemów tworzy niż rozwiązuje.

Mówi pan, że UE nie jest podmiotem, który może zaangażować się w rozwiązanie kryzysu. Dlaczego?

W sytuacjach kryzysowych odzywają się tylko ci, którzy mają władzę – szefowie najsilniejszych państw europejskich. Ostatnio toczyły się rozmowy m.in. Emmanuela Macrona czy kanclerz Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką czy Władimirem Putinem. Ale kto ich do tego upoważnił? Nikt. Robią, co chcą, bo stoją na czele najsilniejszych państw. To pokazuje fałsz Unii, ponieważ Wspólnota jako całościowy organ niewiele może. Do tego dochodzi ambicja Unii, żeby mieć wspólną politykę zagraniczną. Horrendum. Takie kraje jak Polska, Czechy, Węgry nie mają wiele do powiedzenia, czasem rzucą nam na osłodę ciasteczko, byśmy za głośno nie krzyczeli.

Andrzej Duda stwierdził, że nie uznaje rozmów Merkel czy Macrona ani ewentualnych wniosków z nich płynących za wiążące.

Żadne rozstrzygnięcie nie może być przyjęte bez naszej zgody, bo jesteśmy w obecnej sytuacji krajem najbardziej narażonym. Każdy kryzys zarówno wewnętrzny, np. dotyczący wspólnej waluty euro, jak i obecna sytuacja na granicy, zawsze zaczyna się od kanclerz Niemiec czy prezydenta Francji. Dają sygnał, że odgrywają najważniejszą rolę. Dopiero później dołączają Komisja Europejska i Parlament Europejski, ale przecież nie w Brukseli jest realna władza. Ursula von der Leyen, przewodnicząca KE nie ma żadnej mocy do negocjowania z Putinem czy Łukaszenką.

Jaka jest dziś pozycja Łukaszenki na arenie międzynarodowej?

Jeszcze niedawno odliczano dni do jego definitywnego upadku. Było niemal pewne, że to koniec jego polityki, bo jego dyktatura została poważnie nadkruszona. Ja też tak mówiłem, ale byłem w błędzie. Dziś jego pozycja wzrosła i stał się jednym z ważniejszych polityków w Europie. Dzwonią do niego najważniejsi przywódcy, mówi się, że coś ma dostać w zamian za zakończenie kryzysu migracyjnego, co później jest dementowane. Ale cały jest w grze i do tego jest mocnym graczem.

Od dawna Unię Europejską wiele dzieli. Dochodzi do sporów nie tylko o migrantów, lecz także o wspomnianą przez pana wspólną walutę, a nawet brexit. Przed Wspólnotą wciąż wiele wyzwań i problemów. Które są najistotniejsze?

Jest ich mnóstwo. Unia przestała być wehikułem rozwoju. To, co stworzyła, staje się coraz bardziej niewydolne. Przede wszystkim dlatego, że powstała unia polityczna, która uruchomiła wszelkie mechanizmy regulacyjne. Obserwujemy niebywały entuzjazm proekologiczny, który zaowocował ambitnymi planami przedstawionymi przez Fransa Timmermansa, holenderskiego wiceszefa Komisji Europejskiej, wzbudzającymi zaniepokojenie polityków w wielu krajach UE. To wydaje się przedsięwzięciem zbyt kosztownym i ekstrawaganckim.

Jak przekonuje Frans Timmermans, to niemożliwe, by Polska, której udało się osiągnąć największy rozwój gospodarczy oraz najniższe bezrobocie w UE, nie mogła być liderem zielonej transformacji. Czy rzeczywiście?

Nasz udział, jako całej UE, w emisji jest poniżej 10 proc., a więc stworzenie gospodarki bezemisyjnej bardzo uderzy w kraje Wspólnoty, ale w skali globalnej nie przyczyni się znacznie do spadku emisyjności. Uzasadnienie tej polityki jest szalone – mówi się, że UE musi dać lekcję ekologii całemu światu. Stawiamy się w pozycji prymusa, co jest niepoważne i niemądre. Żaden z ważnych polityków unijnych nie odważy się tego procesu przyhamować. Nie da się rozmawiać rzeczowo, bo presja ideologiczna jest silna. Z tym są związane też interesy – jeśli dążymy do tego, by w całej Europie wprowadzić gospodarkę bezemisyjną, to musimy pamiętać, że tylko nieliczne firmy mogą ten rynek zaopatrzyć w technologię.

Zatrzymajmy się na chwilę przy wspomnianych przez pana interesach poszczególnych krajów. Polska znalazła się pod pręgierzem, gdy Czesi wnieśli skargę do Trybunału Sprawiedliwości UE przeciwko nam w sprawie kopalni węgla brunatnego w Turowie. Tymczasem w Czechach i sąsiednich Niemczech kopalnie działają i mają się dobrze. I też, czego zdają się nie dostrzegać nasi sąsiedzi, wpływają na system cieków wodnych.

To kolejny problem Unii. Rodząca się oligarchizacja – wszystkie kraje są równe, ale niektóre równiejsze. Jeśli ktoś jest mocny, to wykorzystuje swoje możliwości i nie będzie z siebie robił św. Franciszka. UE jest opanowana przez lewicę, a ta wypowiedziała bezpardonową wojnę rządom prawicowym Polski i Węgier. Europejska Partia Ludowa, która pierwotnie miała być siłą konserwatywną w Europie, przestała nią być, przyjęła lewicową agendę jako swoją – włączając w to radykalny federalizm, a także „Fit for 55”, czyli pakiet aktów prawnych pod wspólnym szyldem „Gotowi na 55” [55 odnosi się do 55 proc., czyli nowego celu przejściowego redukcji emisji w Unii Europejskiej na 2030 rok – przyp. red.] i całą ideologię LGBT.

Wszystko to zmierza, jak pan często mówi, do radykalnej restrukturyzacji Wspólnoty.

Rodzą się oligarchia i rodzaj wewnętrznej dyktatury. Chcą Polskę skolonizować, przywołując hasło praworządności. Zachodnia Europa uznaje narody Europy Wschodniej za dzikusów i głosi, że ma wyższą kulturę prawną. Stąd bierze się kolejny problem.

Jaki?

Napięcia między Europą Zachodnią i Wschodnią. Nie chcemy być traktowani jako gorsi. Często pytają mnie zachodni europarlamentarzyści: „O co wam chodzi? Przecież tyle dla was zrobiliśmy. Daliśmy wam najpierw Buzka jako szefa Parlamentu Europejskiego, potem Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej. I jeszcze wam mało”. Oni potraktowali Buzka i Tuska jako paciorki, za które winniśmy im posłuszeństwo.

Głos prawicy jest jednak coraz silniejszy w Europie.

Nie wiem, czy dojdzie do wyrównania tych sił. Wiem natomiast, że w polityce funkcjonują stałe mechanizmy, a więc musi zaistnieć równowaga i bez niej nie ma szans na budowanie dobrego ładu w Europie. Czy taka równowaga powstanie, zobaczymy. Możemy sobie wyobrazić, że we Włoszech będą przyspieszone wybory w przyszłym roku i prawica suwerennościowa obejmie rządy, a Marie Le Pen lub Eric Zemour wygra wybory we Francji, ale czy te scenariusze się zrealizują? Rzeczywistość lubi płatać figle. Siły suwerennościowe są widoczne w Europie, ale nie mają wystarczająco wpływowej reprezentacji w UE ani nie oddziałują na politykę swoich krajów. Są izolowane i – co ważne – nie mają swoich mediów w Europie Zachodniej. Polska jest tu ewenementem, dlatego co chwila potępiają nas w PE za sytuację medialną. Nie dlatego, że nie ma u nas wolnych mediów, ale dlatego, że właśnie jeszcze takie mamy.

W jakim kierunku zmierza Unia i jaki my, jako Polska, możemy mieć wkład w to, jak będzie wyglądała UE w przyszłości?

Obserwuję unijne instytucje od lat i żadnych sanacyjnych ruchów nie widzę. Nie ma świadomości, że trzeba się zatrzymać, wprost przeciwnie. Widzę ten integracyjno-federalistyczny amok – w PE, w KE, a także w TSUE. Nie należy się zatem spodziewać, że Unia się zreflektuje. Jeśli nie zrobiła tego po brexicie, to trudno oczekiwać, że to uczyni rychło. W Polsce wciąż jest duża sympatia do UE i nie ma przyzwolenia na kroki zmierzające do wyjścia z Unii. Musimy więc siły suwerennościowe w Polsce i poza nią mobilizować i cały czas opierać się postępującej oligarchizacji. Prawica europejska, a raczej prawice europejskie z różnych krajów powinny działać solidarnie i mocno przedstawiać alternatywną wizję europejskiej współpracy. Inaczej grozi nam despotyzm federalistycznej lewicy, ze wszystkimi tego konsekwencjami – szalejącą ideologią, cenzurą, indoktrynacją i wszystkimi grzechami, jakie starsi Polacy pamiętają z dawnych czasów.

Artykuł został opublikowany w 48/2021 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także