Są lektury obowiązkowe i spektakle, które obejrzeć trzeba. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz czytałem „Listy z Rosji” markiza de Custine’a, czyniłem to z wypiekami na twarzy. Była jesień 1989 r. i dzieło to nareszcie mogło ukazać się u nas drukiem. Rzadko można spotkać się z dziełem równie przenikliwym, profetycznym, dogłębnym. Obraz Rosji z roku 1839 w niczym się nie zestarzał przez dwa wieki, „Listy z Rosji” pozostają dziełem, które pasuje do każdej epoki. Rosji carskiej, do bolszewii czy Putinlandu. Nigdzie trafniej nie zostały uchwycone charakter narodowy, istota rosyjskiego zakłamania, stosunek do wolności, Zachodu, do ludów przez siebie zniewolonych…
Zaiste jest to lektura obowiązkowa dla każdego Polaka od wieków skazanego na „bliską zagranicę”. Kto czytać nie lubi, może sięgnąć po wersję teatralną. W zeszłym tygodniu TVP wystawiła to arcydzieło w brawurowej obsadzie – Piotr Adamczyk, Halina Łabonarska, Adam Ferency – i w wybitnej inscenizacji Wawrzyńca Kostrzewskiego, ze szczególnym uwzględnieniem licznych poloniców. Gdyby widowisko to pojawiło się u schyłku PRL, można by liczyć, że wyludnią się ulice, młodzież szkolna, studenci i starsi, którzy poznali smak rosyjskiego panowania, rzucą się przed ekrany…
W marcu 2017 r. widzów była garstka. Ledwie 400 tys. Wielomilionowa większość wybrała telenowelę.
W takich chwilach opadają ręce. Tyle mówi się o misji telewizji, tak wielkie jest podobno na nią zapotrzebowanie, a gdy pojawia się ona w krystalicznej formie, okazuje się, jak niewielu z nas jest do czegokolwiek potrzebna.
„Listy z Rosji” to spektakl absolutnie ponad politycznymi podziałami, tak jak ponad podziałami winno być ze względu na nasze położenie geopolityczne zainteresowanie Rosją, skądinąd podszyte obawą wypływającą z dziejowego doświadczenia.
Co zabiło w nas ciekawość, snobizm, ambicje? Co powoduje, że słowo „teatr” (nawet najlepszy) wywołuje ziewanie? Co ma nas, współczesnych Polaków, uczyć kultury, smaku, historii i mądrości – reality show i buraczane kabarety? Rozpaskudzeni przez wolność wyboru, zepsuci powodzią kolorowego badziewia odporni jesteśmy nawet na zdrowy snobizm.
Być może wszystko zaczyna się w szkołach, które niewiele uczą i mało wymagają. Tylko jak to zmienić. Zastosować przymus…
Nie chcę zrzędzić. Być może wypada spojrzeć na sprawę inaczej, pochylić się z szacunkiem przed tymi 400 tys., pogratulować im serdecznie i przyznać honorowe odznaki Ostatnich Inteligentów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.