Profesora – tak mówią o niej zafascynowane nią lewicowe dziennikarki. Od kilku lat promowana zwłaszcza w mediach należących do koncernu Agora oraz „Krytykę Polityczną”, staje się ekspertem od wszystkiego. Komentuje nie tylko zmiany w prawie – na czym akurat się zna – ale także życie społeczne, rocznice historyczne, wydarzenia polityczne.
Jest przy tym tak przewidywalna, jakby była bohaterem rubryki „Młodzi Wykształceni i z Wielkich Ośrodków”. Bez trudu można odgadnąć, co sądzi o gender, sędzim Tulei, aborcji, Jerzym Owsiaku czy sensie powstania warszawskiego. Jej feminizm – buntowniczy z pozoru – nie jest wymierzony w wielkich tego świata. Zły był i jest Jarosław Gowin czy PiS, ale nie Donald Tusk i PO. To feminizm bezpieczny, prosystemowy, w stylu Kongresu Kobiet.
„Profesora” Płatek spóźniła się w wyścigu o sławę. Wyprzedziły ją bardziej znane koleżanki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Hanna Gronkiewicz-Waltz jest zaledwie rok od niej starsza, a od 20 lat pełni wiele eksponowanych funkcji, a nawet startowała w wyborach prezydenckich. Krystyna Pawłowicz – z którą Monika Płatek wspólnie uczyła się do egzaminu sędziowskiego – jest posłem, wcześniej zasiadała w Trybunale Stanu i radzie nadzorczej TVP. Patrząc z innej strony, wieloletnia caryca polskiego feminizmu Magdalena Środa jest młodsza od Moniki Płatek, a jej dorobek naukowy, z zakresu etyki, wygląda gorzej na tle osiągnięć „profesory” Płatek. Środa nie może się bowiem pochwalić tak jak Płatek tym, że studiowała i wykładała oraz była drukowana poza granicami Polski.
(...) Gdy padają pytania o prawo, odpowiada kompetentnie. Budzi kontrowersje, czasem oburzenie, ale nie śmiech. Gdy „profesora” wchodzi na inne tereny, wtedy w pogoni za cytowanym bon motem zdarzają się sytuacje żenujące lub groteskowe. (...)