Odejście Tomasza Lisa z „Newsweeka” stało się medialną sensacją. Naczelny tego tygodnika został zwolniony w sposób, który zaskoczył całą redakcję. Dziennikarze nie mieli o niczym pojęcia. Jeszcze w poniedziałek odbyło się zwykłe kolegium z udziałem Lisa, a już we wtorek zespół dowiedział się o zwolnieniu szefa. Sam Lis pożegnał się ze swoimi podwładnymi w bardzo wstrzemięźliwy sposób. „Jest czas powitań i czas pożegnań. Serdecznie dziękuję moim koleżankom i kolegom z »Newsweeka« za dziesięcioletnią wspólną pracę, fascynującą przygodę w niezwykłych czasach. »Newsweek« jest w doskonałych rękach i ma przed sobą świetną przyszłość. Powodzenia”. Wszyscy, którzy pamiętają dosyć burzliwe rozstania Lisa z jego poprzednimi macierzystymi redakcjami, są zaintrygowani. Jeden z przedstawicieli biznesu medialnego mówi: „To typowy przykład cichego wykopania gwiazdy z gwarancją milczenia po obu stronach. I to gwarancją opłaconą grubymi pieniędzmi”. To dość niespodziewane rozstanie Lisa z koncernem Ringier Axel Springer wywołało jednak w mediach nieporównanie mniej emocji niż w wypadku wcześniejszych „wielkich odejść” znanego dziennikarza z TVN, Polsatu czy „Wprost”. Owszem, tradycyjny obóz jego zwolenników już po raz któryś snuje podejrzenia, że za odejściem stały niejasne naciski PiS, ale tym razem nawet najbardziej zaangażowane w polską wojnę domową media nie rozpisują się na ten temat zbyt szeroko.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.