Jeszcze kilka miesięcy przed rozpoczęciem kampanii wyborczej do PE część komentatorów zakładała, że będzie ona brutalna, a politycy wykorzystają zbierane na siebie haki. Przebieg kampanii jednak zaskoczył. Inaczej, niż było to w przypadku walki o mandaty w poprzednich kam- paniach, w tej „kwitów” i „wrzutek” medialnych pojawiło się bardzo niewiele. Dla głównych ugrupowań eurowyścig był jedynie przedbiegiem, walką o polityczne pole position przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi.
– Chociaż pojawiły się pewne elementy kampanii negatywnej, było bardzo spokojnie. Być może dlatego, że politycy uważają eurowybory za mało istotne i oszczędzają siły na te samorządowe oraz parlamentarne – mówi tygodnikowi „Do Rzeczy” dr Sergiusz Trzeciak, specjalista ds. marketingu politycznego. (...)