Siedząc okrakiem
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Siedząc okrakiem

Dodano: 
Sąd Najwyższy
Sąd Najwyższy Źródło: PAP / Tomasz Gzell
Lekko licząc, demokracja upadała już w Polsce co najmniej 500 razy, bo tyle mniej więcej dni rządzi PiS. Podobnie często dokonywały się zamach stanu, faszyzacja życia, klęska państwa prawa. Mieliśmy do czynienia z puczem i antypuczem, majdanem i kontrmajdanem. Język gdzieś się gubi, groteska tylko coraz większa. Podobnie jest i teraz, podczas debaty na temat zmian w wymiarze sprawiedliwości.

Histeryczny ton przeciwników miesza się z entuzjazmem zwolenników, tak że bardzo trudno zająć w tej sprawie roztropne stanowisko. Każda próba racjonalnej oceny natychmiast zostaje uznana albo za zdradę, albo – w najlepszym razie – za „siedzenie okrakiem na barykadzie”. Niech tak będzie. Gotów jestem na to przystać, że siedzę na barykadzie, pod warunkiem, że razem ze mną jest tam zdrowy rozsądek.

Ten zaś mówi, że zmiany w systemie sprawiedliwości były rzeczą konieczną. To nie przypadek, że Polska tak często przegrywa sprawy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. To najlepszy dowód, że sądy działają źle. Tak samo nie powinno być wątpliwości, jak wielką wadą obecnego systemu była kastowość, lenistwo i najzwyczajniej w świecie niekiedy niski poziom wiedzy sędziów, co wynika ze sposobu, w jaki młodzi prawnicy robią karierę. Tak samo karygodne były przypadki bezkarności.

Podobnie w przypadku Sądu Najwyższego doskonale pamiętam, jak zgrzytałem zębami, kiedy wypichcił on głupią i absurdalną wykładnię w słynnej sprawie lustracyjnej Mariana Jurczyka. Sędziowie uznali wtedy, że dowodem czyjejś współpracy z SB miała się stać użyteczność dostarczanych przez agenta informacji, tę zaś oceniali… żyjący jeszcze byli oficerowie prowadzący. Toż to była kpina z wszystkich reguł rozumowania i obrzydliwe przekreślenie uczciwości. Wtedy jednak protestów na masową skalę nie było, a dominujące media głosiły, że wyroków sądu się nie komentuje.

Powodów do przeprowadzenia zmian było i jest znacznie więcej. I to jest, drodzy Czytelnicy, jedna strona barykady i tu wisi, niech będzie, moja jedna noga.

Jest jednak i druga. Nie mogę zrozumieć, że tak znaczące zmiany przeprowadza się w takim trybie. Argument – bo nikt nie chce nas słuchać, a opozycja i tak będzie przeciw – nie jest poważny. Procedury i reguły są dla wszystkich i należy ich pilnować niezależnie od tego, co się myśli o drugiej stronie. Dlaczego więc Polska zmienia ustawę o Sądzie Najwyższym w tydzień, dalibóg trudno pojąć. Zmienia ją tak szybko, że nie wiadomo do końca, jakie uprawnienia ma prezydent i co do końca może minister sprawiedliwości. Pośpiech jest złym doradcą, szczególnie w tak poważnej sprawie.

Po drugie, niezależnie od trybu, trudno nie zauważyć ogromnego wzrostu znaczenia kompetencji ministra sprawiedliwości. To faktycznie on – według własnego uznania – zadecyduje, który z sędziów pozostanie w Sądzie Najwyższym, to on zyskuje wielki wpływ na przebieg spraw dyscyplinarnych w nowej izbie Sądu Najwyższego. To także minister będzie powoływać i odwoływać prezesów sądów powszechnych i nie będzie musiał się z tego tłumaczyć. Wreszcie będzie mieć znaczący wpływ na kształt nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Czy nie jest to zachęta do woluntaryzmu?

Łatwo można sobie wyobrazić, że taka kumulacja władzy będzie miała negatywne skutki i może prowadzić do rozbudzenia służalczości. Może nie, może charaktery sędziów okażą się niewzruszone, oby tak było. Jednak system prawny buduje się, zakładając najgorsze możliwe scenariusze, nie najlepsze. Ten, jaki wyłania się z nowych zapisów, zakłada zaś, że minister zachowa ogromną powściągliwość, a jego podwładni szlachetność. Nie można tego wykluczyć, choć doświadczenie uczy czego innego.

W istocie najbliższe miesiące pokażą zalety lub wady zmian. Tak długo, jak ktoś mnie nie przekona, że te pierwsze górują, pozostanę, siedząc na środku barykady.

Artykuł został opublikowany w 30/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także