Gdyby Trójmorze faktycznie było jedynie projektem „infrastrukturalno-gospodarczym, a nie politycznym” – jak nas przekonuje prezydent Andrzej Duda – wówczas należałoby mu zapewne jedynie przyklasnąć, a nie czynić z niego temat publicystycznego komentarza. Ostatecznie cóż może być bardziej naturalnego niż zacieśnianie współpracy gospodarczej z krajami takimi jak Węgry, Słowacja, Czechy, Chorwacja i Rumunia? Gdyby istotnie tak było, to poza kilkoma matematycznymi obliczeniami, potwierdzającymi opłacalność przedsięwzięcia, na temat Trójmorza nie dałoby się napisać niczego więcej niż: „Dobra robota chłopaki, tak trzymać”. Tymczasem słowom prezydenta RP przeczy nawet jego minister Krzysztof Szczerski, podkreślając, że w projekcie „najważniejsze jest przesłanie polityczne”. Również drugi z motorów napędowych projektu, prezydent Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarović, uważa, że Trójmorze ma doprowadzić do uczynienia z Europy Środkowo-Wschodniej „wspólnoty interesów, która będzie zdolna do zadbania o swoje bezpieczeństwo i interesy polityczne, energetyczne i gospodarcze”. Zgódźmy się zatem, że Trójmorze nie jest niczym innym, jak tylko kolejną mutacją dobrze nam już znanego Międzymorza.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.