Każdy, kto zna historię, wie, że większość rewolucji za dwa podstawowe postulaty uważała wolność słowa i zniesienie kary śmierci. Inna sprawa, że już po krótkim okresie okazywało się, iż bez terroru ani rusz, no i oczywiście, nie może być wolności dla wrogów wolności.
Ideały postępu, jak wiadomo, w najdoskonalszym stopniu zrealizował Zachód, współcześnie zjednoczony w Unii Europejskiej, którego prymusem, pod każdym względem, jest Republika Federalna Niemiec. I choć to my albo Węgrzy bywamy chętnie sadzani na oślej ławce, jeśli chodzi o przestrzeganie zasad wolności demokracji, to jednak próżno by szukać w naszej części Europy równie potężnych represji skierowanych przeciw wolności słowa jak w Niemczech. Oto skazany zostaje na trzy i pół roku (co prawda w zawieszeniu) dziennikarz Michael Stürzenberger za opublikowanie informacji ze zdjęciami (i w zgodzie z prawdą) o kontaktach Adolfa Hitlera z przywódcami islamu.
W sytuacji, kiedy od lat bezkarnie szerzone są nieprawdziwe informacje na temat nazistowskich uwikłań papieża Piusa XII, jest to sytuacja dziwna. W dodatku zawieszenie wyroku może w każdej chwili zostać zdjęte, jeśli ktoś dopatrzy się w publikacjach dziennikarza antyislamskiej mowy nienawiści. Dla kogoś, kto prowadzi polityczny blog, praktycznie uniemożliwia to uprawianie zawodu.
Oczywiście nikt z etatowych obrońców praw człowieka nie ujmie się za rzecznikiem prawdy represjonowanym przez oszalałą poprawność polityczną. Skazanych zresztą będzie więcej, coraz więcej. W miarę, jak na Zachodzie pojawiać się będą głosy zdrowego rozsądku, walka z nimi będzie się zaostrzać. Paradoksem jest tylko, że kneblując takich ludzi jak Stürzenberger, odcina się kolejną szansę na dopływ tlenu do pogrążającego się w śpiączce organizmu.
A przecież nie uda się wyleczyć choroby przez zatajanie przed chorym faktu jej istnienia. Tyle że oficjalnie żadnej choroby nie ma!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.