Ryszard Gromadzki: W sprawie uruchomienia dla Polski funduszy w ramach Krajowego Planu Odbudowy funkcjonują dwie przeciwstawne narracje. Według wersji rządowej, którą pan także firmuje jako negocjator, który prowadził rozmowy z Komisją Europejską, te pieniądze są Polsce absolutnie niezbędne do odbudowy gospodarki po kryzysie spowodowanym przez pandemię. Zdaniem polityków Solidarnej Polski to bardzo drogi kredyt, który przez następne dekady spłacać będą kolejne pokolenia Polaków, do tego wiążący się z bardzo poważnymi koncesjami na rzecz instytucji unijnych ograniczających naszą suwerenność. Co pan wynegocjował ze swoimi partnerami w Brukseli?
Szymon Szynkowski vel Sęk: Sprecyzujmy najpierw rządowe stanowisko w tej sprawie. W czasie kryzysu każde dodatkowe środki możliwe do pozyskania do budżetu państwa z zewnątrz są środkami podwójnie – jeśli nie potrójnie – ważnymi w porównaniu z normalnymi czasami. Po pierwsze, kryzys niesie ze sobą konieczność zwiększenia wydatków w różnych obszarach. W naszym przypadku jest to przede wszystkim konieczność zwiększenia wydatków na obronność. Dla porównania: w 2015 r. wydawano na obronność nieco ponad 30 mld zł, w ubiegłym roku było to już niemal 60 mld, w tym roku wydamy już ponad 100 mld zł. Te liczby pokazują, z jaką skalą wyzwań budżetowych mamy do czynienia w związku z koniecznymi wydatkami związanymi z naszym bezpieczeństwem i niestabilną sytuacją geopolityczną, która jest dla wszystkich oczywista.
Na szczęście to, że Polska musi się zbroić, nie budzi żadnych kontrowersji. Oczywiście agresja rosyjska na Ukrainę nie spowodowała konieczności zwiększenia wydatków jedynie w tym obszarze. Choćby ponoszenie nakładów na uniezależnienie energetyczne naszego kraju czy wsparcie obywateli wobec inflacji wywołanej w Europie przez Putina tworzą zupełnie nową skalę wyzwań budżetowych.
Po drugie, w czasie kryzysu trudniej jest pozyskać tanie pieniądze z rynku. W związku z tym dostęp do tanich środków zewnętrznych, nawet do taniego kredytu, jest bezcenny. Z tego punktu widzenia te środki, w tak dużej skali – a mówimy tu o kwocie 22,5 mld euro w części grantowej i kolejnych kilkunastu miliardach w części pożyczkowej – są bardzo ważne dla budżetu. Ale nie jest też tak, że bez tych środków budżet kraju się zawali. Bez nich niewątpliwie znacznie trudniejsze będzie zniwelowanie ryzyka, a także nie będzie możliwe skorzystanie z wielu szans, wykorzystanie polskich atutów, które sprawiają, że jeżeli będziemy mieli dobre koło zamachowe gospodarki, to pozwoli nam ono nie tyle szybko stanąć na nogi – bo polska gospodarka mocno stoi na nogach – ile będziemy mogli szybciej ścigać kraje zachodnie, niż miało to miejsce w ostatnich latach. A takie właśnie, uważam, powinniśmy mieć ambicje.
Wreszcie po trzecie – pozyskanie środków z KPO wysyła niezwykle ważny, pozytywny sygnał na rynki finansowe i zachęca do inwestowania w Polsce. Multiplikuje więc pozyskane środki zewnętrzne. Samo zbliżenie się do kompromisu i pozyskania środków sprawiło, że rynki zareagowały natychmiast – złotówka się umocniła, spadło oprocentowanie obligacji. Podsumowując, budżet bez pieniędzy z KPO się nie zawali, ale byłoby wielką niefrasobliwością i brakiem odpowiedzialności niesięganie w kryzysie po tanie środki, które nam się należą. Trzeba jeszcze wykonać stosunkowo niewielki wysiłek, żeby te środki pozyskać.
Wrócę do swojego pytania. Powiedział pan, że część środków z KPO, o które zabiega Polska, to relatywnie tani kredyt. Zupełnie inną ocenę sytuacji ma Solidarna Polska, a jeszcze ostrzej kwalifikuje to Konfederacja. Według tych ugrupowań ceną za pieniądze z KPO będzie znaczące podwyższenie składki, którą Polska płaci do unijnej kasy, a także wiele innych kosztów, które uderzą dotkliwie w Polaków, np. w postaci wzrostu podatku od pojazdów z silnikami spalinowymi czy dodatkowego opodatkowania wszystkich umów cywilnoprawnych. Jak jest w istocie?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.