W istocie to co podpisała Lubnauer nie jest żadną umową koalicyjną, ale poleceniem „sztandar wyprowadzić”. Nie można mieć do niej o to pretensji – nie miała innego wyjścia, strategiczne błędy popełnione zostały przez poprzedniego przewodniczącego i nie da się ich już „odkręcić”. Partia nie ma struktur, entuzjazm nielicznych „dołów” wypalił się, a ponieważ partia nie ma pieniędzy (gorzej, siedzi po uszy w długach) nie można go zastąpić pracą zawodowego aparatu… Jedynym skromnym atutem Nowoczesnej był krótkotrwały skok w sondażach, wywołany ogólnie znanym efektem nowości po zmianie przewodniczącego na przewodniczącą. Ale już się on właśnie kończy i z każdym kolejnym dniem miałaby pani Lubnauer w dyskusjach z panem Schetyną mniej do powiedzenia.
Czy w ogóle jeszcze coś miała? Treści podpisanej umowy nie ujawniono, ale z doniesień medialnych wynika, że najważniejsze, czyli sposób układania wspólnych list ani stan posiadania na nich Nowoczesnej nie zostały w umowie zapisane. To znaczy, że jak przyjdzie co do czego, kandydaci Nowoczesnej zostaną z większych miast i sejmików wojewódzkich wysiudani. Można się śmiać z Grzegorza Schetyny, ale jak w tego rodzaju negocjacjach wystrychnąć kogo na dudka i wydudkać na strychu, to akurat wie świetnie.
I tak projekt „poprawionego ruchu Palikota”, jakim była inicjatywa Leszka Balcerowicza i Ryszarda Petru, znajduje swój koniec – choć, oczywiście, szyld będzie jeszcze przez jakiś czas istniał, coraz mniej znacząc, w miarę, jak będzie malał klub poselski. Jak już na łamach „Do Rzeczy” pisałem, zostało to przesądzone grubo przed publikacją sławnego zdjęcia z samolotu lecącego na Maderę. O upadku Nowoczesnej zdecydowało przyłączenie się do zadeklarowanej przez Grzegorza Schetynę formuły „totalnej opozycji”. W ten sposób Nowoczesna, która powstała jako „lepsza PO”, stała się „gorszym antypisem”.
Ryszard Petru, odrzucając pryncypialnie rozmowy z PiS o rozwiązaniu kryzysu z Trybunałem Konstytucyjnym, i w ogóle jakiekolwiek rozmowy i działania merytoryczne, oficjalnie z uzasadnieniem „nie negocjuje się z łamiącymi Konstytucję”, a po cichu z naiwną wiarą, że „ulicą i zagranicą” da się szybko doprowadzić do kryzysu i przyśpieszonych wyborów, mniemał, że to on będzie tym bardziej atrakcyjnym z antypisów, a PO gorszym. Nie wychodził wtedy z telewizji, zachwalano go zewsząd, kadzono jako przyszłemu premierowi, urodzonemu liderowi i tak dalej – więc sodówka uderzała świeżo upieczonemu politykowi do głowy. Cóż – był amatorem bez przygotowania, zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy, że medialno-sondażowa popularność to dym, i że to nie ona decyduje o sukcesie bądź porażce w dłuższej perspektywie.
Bo Platforma Obywatelska jest już wprawdzie trupem, ale trupem z piętnastoma milionami złotych budżetowej dotacji, nie wspominając o stanie posiadania w samorządach, który zapewne ulegnie wkrótce uszczupleniu, ale coś tam niecoś zawsze zostanie. Te zasoby sprawiają, że trupa nie można wynieść (jak w „Ruskiej bajce” Herberta: zakopać cara razem ze złotym tronem – żal). A nie wynoszony trup skutecznie odstrasza wszystkich poza zdeklarowanymi nekrofilami.
Każde zatem „zjednoczenie opozycji” będzie, jak to ujmują Amerykanie, zaszyciem się z tym trupem w jednym worku. Czyli, tak jak było to ze wspomnianym marzeniem Adama Michnika, LiD-em, redukcją wspólnego wyniku do wyniku PO. PiS, jak to piszą na budowlanych parawanach w galeriach handlowych, „zmienił się dla swoich drogich klientów” i dzięki wetom prezydenta oraz rekonstrukcji rządu rozwinął się ku centrum, sięgając po wyborców od „ciepłej wody w kranie”, tych, na plecach których Tusk wyjechał kiedyś z pozycji lekceważonego wicemarszałka Senatu na „prezydęta” Europy. A PO nie zmieniło się nic. Stoi i będzie stać murem za każdym demaskowanym złodziejem, biega z donosami na Polskę do Niemców i eurokratów, brnie w aberracje w rodzaju „walki z nazizmem”, w kwestiach realnych i ważnych dla wyborcy nie mając za to do powiedzenia nic, poza „żeby znowu było tak, jak było za naszych rządów”.
W politycznej arytmetyce 2 + 2 rzadko równa się 4. Czasem to jest 5, czasem 3, a czasem nadal 2. Łączny wynik PO i sprowadzonej do roli „przystawki” Nowoczesnej oraz ewentualnych kolejnych „koalicjantów”, których Schetyna na wspólną listę demonstracyjnie zaprasza, nie będzie wcale zsumowanym wynikiem mierzonym osobno dla wszystkich podmiotów – będzie to nadal wynik PO, z niewielką tylko premią. Bo większość tych, którzy nie chcą głosować na PiS, jeśli do wyboru będzie miało tylko PiS i PO, wciąż to samo PO z lat 2007-2015, albo zostanie w domu, albo zaciśnie zęby i zagłosuje… No, nie, na Kaczyńskiego – nigdy! Ale na Morawieckiego, Dudę albo Gowina już tak.
Paradoksalnie więc, „zjednoczenie opozycji”, na które napierają najwścieklej antypisowskie media, pomoże, a nie utrudni Jarosławowi Kaczyńskiemu zdobyć w następnych wyborach upragnioną większość konstytucyjną – bo przy mniej więcej tym samym poparciu mandaty będą dzielone pomiędzy mniejszą liczbę partii.
Oczywiście, Grzegorz Schetyna ma swój plan. Na razie priorytetem było w nim zlikwidowanie konkurencji do bycia antypisem. I to się udaje. Ale punktem decydującym będą wybory samorządowe, w których PO dostanie wprawdzie łomot, niemniej, udowodni, że jedynym realnym antypisem pozostaje tylko ona (no, teraz może jeszcze w sejmikach będzie nim PSL, któremu europosłowie PiS i sam Komendant rzucili właśnie koło ratunkowe idiotyczną zawziętością w niszczeniu kolejnej po uboju rytualnym branży polskiego rolnictwa, hodowli zwierząt futerkowych). Wtedy przyjdzie czas, żeby odbudować popularność i atrakcyjność partii na eurowybory. Bo stratedzy PO uważają, że skoro miażdżąca większość Polaków deklaruje poparcie dla UE, to w eurowyborach poprze na pewno „europejczyków” – wiara równie uzasadniona, jak przed laty przekonanie, że skoro miażdżąca większość Polaków deklaruje się jako katolicy i patrioci, to partia nazwana „Chrześcijańsko-Narodową” będzie tu wygrywać i rządzić po wsze czasy. W istocie – z tej drugiej części planu Schetyny nic nie wyjdzie. Z jednej strony, nie ma już na zapleczu żadnego potencjału zdolnego wykreować jakąkolwiek alternatywę dla PiS – będzie tylko więcej tego samego, co od lat, że PiS to faszyzm, średniowiecze, polexit... Nie wykreuje też Schetyna swoich odpowiedników Dudy i Szydło, bo wie, że by go natychmiast wykończyli. Ale pozostanie liderem opozycji – pozbawionej jakiegokolwiek możliwości przeszkodzenia PiS w czymkolwiek, ale mającej na kolejną kadencję dotację, biura i diety, a to przecież w polityce grunt.
Zacząłem pisać ten felieton nie wiedząc o kolejnym sondażu, tym razem „Estymatora” potwierdzającym, że Nowoczesna idzie pod wodę, i że łączne, arytmetycznie zsumowane poparcie dla PO i Nowoczesnej jest o połowę mniejsze od poparcia PiS. Cóz tu można powiedzieć – tylko poradzić „totalnej opozycji”, żeby jeszcze głośniej krzyczała na cały świat, że Polacy to naziści, a samym Polakom, że są ciemną hołotą, sprzedającą się za 500 plus.
I żeby się, oczywiście, pod tymi hasłami jak najbardziej zjednoczyła.
PS. Czytającym mnie służbowo totalsom przypominam, że nie życzę im dobrze i absolutnie nie powinni moich rad brać za dobrą monetę, przeciwnie.
Czytaj też:
Sondaż dla DoRzeczy.pl: PiS coraz bliżej 50 proc., Nowoczesna poza Sejmem
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.