Pojawiło się wielkie oburzenie, kiedy Komisja Europejska ogłosiła przyznanie wsparcia finansowego w wysokości 500 mln euro na rzecz podniesienia zdolności do produkcji amunicji artyleryjskiej, a Polska dostała z tego grosze. Jak informuje serwis Defence24, największe fundusze w wysokości ponad 87 mln euro otrzymają firmy z… pozaunijnej Norwegii. Wśród pozostałych beneficjentów znalazły się m.in. Niemcy – 85 mln euro, Francja – 38 mln euro, Finlandia – 32,5 mln euro oraz Węgry – 27 mln euro. Ponadto dotacje zostaną przydzielone konsorcjom złożonym z firm z różnych krajów. Na liście beneficjentów znalazła się także jedna polska firma – Dezamet, będąca częścią Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która otrzyma zaledwie ok. 2,1 mln euro, czyli niecałe 0,42 proc. wartości programu.
DOTACJE DO AMUNICJI
Polskie firmy zbrojeniowe dostały tak mało, bo – jak zwrócił uwagę Marcin Mastalerek, szef gabinetu prezydenta RP – wnioskowały łącznie o zaledwie 11 mln euro. – To nie tylko efekty polityki zagranicznej PO-PiS i pozycji, którą wywalczyli dla nas w Europie, lecz także efekty zaniku przemysłu zbrojeniowego w Polsce – ocenił wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. – Dostaliśmy ułamki tego, co inni na produkcję amunicji, dlatego, że od 2014 r., kiedy zaczęła się wojna na Ukrainie i było wiadomo, że te zdolności trzeba odtworzyć, niewiele w tej kwestii zrobiono. Zostało to zaprzepaszczone przez rząd PiS, który kontynuował to, co przez poprzednie osiem lat robił rząd PO-PSL – komentuje Jacek Hoga, założyciel i prezes fundacji Ad Arma.
Problemem jest to, że amunicję produkują firmy państwowe. Nie jest też tak, że na wszystko trzeba brać dotacje. Amunicję można produkować – pomimo tego, że dla państwa – na zasadach dużo bardziej rynkowych, niż to jest dzisiaj w Polsce czy w innych krajach Unii Europejskiej. Trzeba natomiast zachowywać moce produkcyjne w czasie pokoju, ponieważ rozruch takich fabryk trwa trzy– cztery lata. – Powinny być pieniądze na utrzymanie takich linii produkcyjnych, żeby w razie czego można je było szybko uruchomić. Niestety, tych linii nie ma ani w Polsce, ani w całej Unii Europejskiej. Nie w takiej liczbie, w jakiej jest to teraz potrzebne. To jest zaniechanie, którego nie da się szybko naprawić – mówi Hoga.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.