Zanim Ministerstwo Klimatu i Środowiska, we współpracy z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, przedstawiło projekt programu „Mój rower elektryczny”, takie programy na własną rękę od dawna prowadziło już kilka miast w Polsce. Oczywiście – w innej skali.
Do rowerów dopłacały już w swoich programach m.in. Gdynia, Kraków, Bydgoszcz, Łódź czy Białystok. Skorzystać z tego mogą mieszkańcy, którzy udowodnią, że są tam zameldowani. Na ile mogą liczyć? Na przykład w Gdyni, gdzie do zakupów dokłada Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku, dotacja wynosiła do 2,5 tys. zł.
Zainteresowanie było gigantyczne. W 2022 r. w pierwszych dniach zapełniła się pierwsza pula 600 wniosków. Rok później Gdynia dopłaciła już do 1,1 tys. rowerów elektrycznych.
Jak wynika ze wstępnych ocen – choć miasta oferowały też dopłaty do takich rowerów mikroprzedsiębiorcom, to po pieniądze zgłaszały się głównie osoby prywatne.
Cały kraj na elektryki?
Skala miejskich programów dopłat jest tak niewielka, że można uznać ją najwyżej za swego rodzaju zabawę, ewentualnie dobrą akcję PR-owską władz, które chcą wpisać się w trend „zrównoważonego transportu”.
Nie inaczej będzie z programem na poziomie rządowym. Bo przez kilka lat przy pomocy pieniędzy podatników ma zostać zakupionych w sumie 46 667 sztuk rowerów elektrycznych. To nie jest liczba, która może przesądzać o jakichś zmianach nawyków transportowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.