Wygląda na to, że do końca życia będę musiał tłumaczyć się z nieposiadania komputera i smartfona, czyli z bycia „offline”, ciągle bowiem ktoś wielce zdumiony (czasami wręcz zszokowany) zaczepia mnie o ten brak dyskwalifikujący człowieka modernistycznie, technologicznie, elektronicznie, towarzysko, w ogóle życiowo.
Przestałem już odpowiadać sarkazmami (że lubię żyć w XIX wieku, itp.) — odburkuję, że nie pcha mnie ku temu żadna potrzeba. Czego pytający też nie rozumieją, bo przecież cała ludzka wiedza jest „online” w „Sieci”, starczy kliknąć i korzystać. Nie rozumieją zatem, że ja czerpię z mojej głowy lub z mojej bibliotecznej półki (to trochę tak jak w przypadku Einsteina — „toutes proportions gardées” — który, gdy go jakaś akademicka komisja żartobliwie zapytała czy zna będący bazą teorii względności wzór na energię, odparł, iż nie pamięta, ale pamięta gdzie może znaleźć książkę mówiącą o tym).
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.