Podczas swej niedawnej wizyty w Australii powszechnie znany konserwatywny amerykański komentator Tucker Carlson padł ofiarą klasycznego ataku ze strony „postępowych” dziennikarzy, odpłacając im przy tym pięknym za nadobne, ku wielkiej uciesze przybyłej na jego wystąpienie publiczności. Carlson jest bowiem mistrzem sprowadzania przeciwników do absurdu i nie pozostawił suchej nitki na dziennikarzach próbujących zrobić z niego foliarza, ruską onucę i rasistę w jednej osobie, a nawet gorzej: siewcę rasowej nienawiści odpowiedzialnej np. za masowe strzelaniny, jeśli sprawca darzył jakąkolwiek sympatią teorię tzw. wielkiej podmiany.
Amerykanin zatem bez większego wysiłku, choć nie bez pewnego rozdrażnienia, w stylu właściwego mu talk-show przerobił te różne brednie na miazgę. Jego wypowiedzi stały się hitem w Internecie, a nawet podbiły niektóre australijskie media, jak przychylne mu Sky News. Niemniej oprócz rozbawiającego spektaklu była to dlań okazja do zwięzłego przypomnienia i określenia, co naprawdę rozumie on przez „wielką podmianę” i dlaczego krytykuje to zjawisko.
Napływ imigrantów
Tucker Carlson wskazał, że „wielka podmiana” to zastąpienie „rdzennej ludności amerykańskiej”, w tym Afroamerykanów, którzy obecni są na amerykańskiej ziemi od kilkuset lat, przez brak jej naturalnej odnowy, masową imigracją ostatnich dekad. Innymi słowy: populacja Stanów Zjednoczonych się powiększa, ale nie dlatego, że rdzenni Amerykanie mają dzieci i przedłużają własny naród, lecz poprzez masowy napływ imigrantów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.