Bywało, że rekordowe wpływy częściej przynosiły filmy z Jeanem-Paulem Belmondo. Jean Gabin częściej wygrywał w plebiscytach popularności wśród francuskich widzów. Ale Alain Delon przebija ich obu, bo jako jedyny stał się symbolem. Czego? Na przykład ideałem mężczyzny lat 60. – co wydarzyło się zdecydowanie wbrew kontrkulturowym prądom epoki, które odrzucały już tradycyjnych macho. Symbolem indywidualizmu – wystarczy wspomnieć postacie, które kreował w filmach Jeana-Pierre’a Melville’a, ludzi osobnych, samotników skazanych na tragiczny los. Symbolem najlepszych czasów kina francuskiego. Symbolem kinowej charyzmy, której najlepszym przykładem była magnetyzująca rola Toma Ripleya u René Clémenta w "W pełnym słońcu" (wyśmienita ekranizacja powieści Patricii Highsmith). Dla mnie najbardziej zachwycający występ Delona na dużym ekranie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.