Michał Sadłowski jest członkiem zarządu Fundacji Instytut Prawa Wschodniego im. Gabriela Szerszeniewicza. Doktoryzuje się na Wydziale Prawa i Administracji UW. W internecie przedstawia się jako „niezależny ekspert specjalizujący się w prawnych aspektach bezpieczeństwa na obszarze poradzieckim, zagadnieniach handlu na tym obszarze oraz historii ustroju Imperium Rosyjskiego”. Sadłowski przeanalizował dla rosyjskiego czytelnika złożoność relacji pomiędzy Moskwą a Warszawą.
Historia nas dzieli, i będzie dzielić
„Charakterystyczne „nasycenie” treścią patriotyczną polityki historycznej obecnych polskich władz związane jest nie tylko z jej polityczną instrumentalizacją” – pisze Sadłowski. Tłumaczy, że do 1989 r. w Polsce nie można było mówić o podziemiu antykomunistycznym, czy generalnie o działalności niepodległościowej, wykraczającej poza sojusz z ZSRS, że tematami zakazanymi były zarówno Katyń, jak i Wołyń. W tym świetle – zdaniem autora – podejście do historii ze strony części społeczeństwa oraz PiS jest może zbyt ostre i bezkompromisowe, jednak stanowi naturalną konsekwencję represji i braku wolności w czasach PRL.
Dodaje przy tym, że w obozie rządzącym słabnie chęć zdecydowanej rozprawy z komunistyczną przeszłością. „Dlatego, moim zdaniem, nie powinno się nadmiernie przekonywać Polaków, by przyjęli rosyjską interpretację historii, a Rosjan – by przyjęli polską interpretację historii, oraz wszelkie zasady, wynikające z takiej zmiany perspektywy” – przekonuje Sadłowski. – „Koniec końców, nikt nie zmusi Polaków do szacunku dla Armii Czerwonej, a Rosjan – do rozpoczęcia otwartej walki przeciwko symbolom komunizmu, figurom Lenina i Stalina. Z polskiej perspektywy Armia Czerwona pojawiła się na polskim terytorium w czasie II wojny światowej już w 1939 r., a nie w 1944, a to jeszcze bardziej komplikuje ogólny obraz historii. Według mnie Polska przegrała II wojnę światową, a Związek Sowiecki był jednym ze zwycięzców, dlatego już w tym momencie pojawiają się problemy w rozumieniu przeszłości” – dodaje.
Sadłowski jest pesymistą – uważa, że tak złożona i trudna historia dwóch narodów raczej nie może być podstawą wzajemnego porozumienia. "To jednak nie oznacza, że trzeba zapomnieć lub zdyskredytować znaczenie wspólnych epizodów, takich jak wspólna walka z niemieckim nazizmem, pomoc polskich lekarzy z Warszawy dla Rosjan, rozgromionych w wielkiej bitwie pod Łodzią w 1915 r., czy wspólne losy w Stalinowskich łagrach. Trzeba mówić o tym, co nas łączy” – proponuje. Sadłowski przyznaje, że Polska i Rosja mają sprzeczne interesy jeżeli chodzi o sytuację na Ukrainie. Ale jednak „Polska nie może zapominać o przedsiębiorcach, robiących interesy na ogromnym rosyjskim rynku, to nonsens”.
„Łączy nas tradycja”
Skoro historia i geopolityka (vide: Ukraina) dzielą nas z Rosją, to co – oprócz biznesu – może nas jeszcze łączyć? „Współpraca obu państw i społeczeństw może i powinna dotyczyć kultury, nauki, wymiany młodzieży” – proponuje. – „To niezbędne w sytuacji, kiedy wiemy o sobie nawzajem coraz mniej (…) Oprócz tego, naszym krajom potrzebni są ludzie, którzy wykorzystają swoją wiedzę i umiejętność rozumienia drugiej strony, aby sprzyjać deeskalacji napięć podczas potencjalnych kryzysów na linii Polska-Rosja lub Zachód-Rosja.
Po drugie, niezależnie od wielu zmian i kontaktów z Zachodem (instytucjonalnych, ekonomicznych, wojskowych itd.) polskie społeczeństwo wciąż jest generalnie społeczeństwem tradycyjnym, a więc z wielką powagą odnosi się do wartości rodzinnych, wartości chrześcijańskich, tolerancji itd. Rosjanie w większości również trzymają się tradycji, cenią rodzinę, a poza tym są otwarci i przyjaźnie nastawieni do obcych. W tej sferze można znaleźć coś wspólnego i to rozwijać, w tej sferze mamy sobie nawzajem wiele do zaoferowania, jako państwa i jako społeczeństwa” – podsumowuje autor.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.