W Polsce ukazuje się za dużo książek. Jednak wciąż za rzadko czytamy te, które powinniśmy. Pora zatem na kilka podpowiedzi.
Czy jest inna Rosja
Rosja carska, Rosja komunistyczna – żadna różnica: tak czy inaczej mamy do czynienia ze śmiertelnym wrogiem Polski, dla którego samo istnienie naszego państwa jest przeszkodą w ekspansywnej polityce. Te rozważania Józefa Piłsudskiego doskonale opisał prof. Andrzej Nowak w książce „Polska i trzy Rosje”, poświęconej polskiej polityce wschodniej owego okresu. Ale czym jest ta trzecia Rosja? Najkrócej – to Rosja nieimperialna, prozachodnia, demokratyczna, Rosja, z którą nie tylko można się porozumieć, lecz także dla wspólnego dobra współpracować. Taka Rosja nie istnieje i istnieć nie może – przekonuje Maciej Pieczyński w książce „Nie ma innej Rosji” (Zona Zero 2024). W imponującej, dogłębnej w analizie źródeł i komentarzy pracy Pieczyński podsumowuje wszystkie czynniki sprawiające, że sama natura Rosji jest imperialna, agresywna i despotyczna. Czyni to ciekawiej i lepiej od autorów rozmaitych modnych ostatnio rozważań o Putinie, bo zajmuje się także rosyjską kulturą. Niezmiernie ucieszyło mnie, że sięgnął choćby po prace Michaiła Epsteina, zupełnie w Polsce nieznanego wybitnego znawcy procesów kształtujących Rosję. (Jego książka „Ironia i ideał” jest doskonałą analizą literatury rosyjskiej jako rozsadnika kultury przemocy i pogardy). Pieczyński dał nam w tym roku już świetną książkę „Stalin wiecznie żywy”. „Nie ma innej Rosji” to rzecz jeszcze lepsza.
Jak Niemcy wymyślili swój Wschód
Dla równowagi porozmawiajmy o zagrożeniu z drugiej strony. W znakomitej serii „Speculum” Instytutu Zachodniego ukazała się książka Dirka Oschmanna „Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód”. Nie chodzi o Europę Środkową i Wschodnią, lecz o to, jak po 1989 r. zbudowano w Niemczech krzywdzącą narrację wobec NRD i jego mieszkańców. Przypomnijmy, że nie było mowy o żadnym „zjednoczeniu”, po prostu RFN anektował NRD, czyli część kraju odłączoną przez Związek Sowiecki i okupowaną przez Armię Czerwoną. Oczywiście z jednej strony nie ma w tym nic złego: ostatnią rzeczą, której potrzebowały wolne zjednoczone Niemcy, było wpuszczenie do struktur państwa komunistycznych oprawców, oficerów Stasi czy specjalistów od księżycowej, znaczy nakazowo-rozdzielczej gospodarki. Jednakże proces, który opisuje Oschmann, miał jeszcze inny charakter: wschodnie Niemcy zostały jednocześnie skolonizowane przez kapitał z Niemiec Zachodnich, a zarazem obwinione o wszystko, co złe.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.