Coraz częściej sondaże dają Prawu i Sprawiedliwości nadzieję na samodzielne rządy po wyborach. Byłby to pierwszy przypadek w III RP, że samodzielnie sprawować władzę – a zatem również samodzielnie, bez oglądania się na koalicjanta, realizować swój program – mogłoby jedno ugrupowanie polityczne.
A przecież mogłoby tak być od wielu lat. To znaczy od wielu lat partie mogły wygrywać w demokratycznych wyborach z taką przewagą, by samodzielnie sprawować władzę. Mogłoby tak być, gdyby w swoim czasie liderzy głównych polskich partii – choćby Donald Tusk i Jarosław Kaczyński – zdecydowali się na przyjęcie ordynacji wyborczej opartej na jednomandatowych okręgach wyborczych i ordynacji większościowej.
O wadach i zaletach JOW-ów oraz ordynacji większościowej napisano już chyba wszystko, także na łamach „Do Rzeczy”. Według mnie rozwiązanie to ma dwie kluczowe, rozstrzygające na jego korzyść zalety, choć nie jestem ślepy i na wady tej metody.
Po pierwsze i najważniejsze, taki sposób wybierania posłów i senatorów zazwyczaj pozwala wyłonić właśnie jedną zwycięską partię, która „bierze całą pulę”. I partia ta może, ale też – uwaga! – musi samodzielnie rządzić krajem, a więc realizować program, dzięki któremu wyborcy powierzyli jej władzę. A po upływie kadencji jest przez nich z tego zadania rozliczana. Nie ma więc chowania się przez zwycięską partię za plecami żadnego PSL, żadnej Samoobrony lub LPR i zwalania na nie winy za to, że nie pozwoliły zrealizować obietnic, którymi zwycięzcy zasypywali wyborców podczas kampanii przedwyborczej. Jestem pewien, że konieczność takiego – czyli po prostu poważnego – traktowania wyborców szybko i radykalnie zmieniłaby na lepsze polską politykę.
Po drugie, JOW-y i ordynacja większościowa znacząco wzmocniłyby pozycję każdego wybranego posła i senatora wobec lidera partii. A to sprawiłoby, że musiałby się on z nimi dużo bardziej liczyć, a przez to stronnictwa polityczne straciłyby na wodzowskości, co na pewno wyszłoby im – i nam – na dobre.
Rzecz jasna, wprowadzenie JOW-ów nie sprawiłoby, że – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – Polki zaczęłyby rodzić dwa razy więcej dzieci, emigranci masowo wracać do ojczyzny, podatki i ceny spadać, a pensje rosnąć. Wybieranie przedstawicieli władz na podstawie JOW-ów i ordynacji większościowej zainicjowałoby jednak – jestem przekonany – procesy, które doprowadziłyby do poprawy warunków naszego życia.
A gdybyśmy tak mogli się JOW-ami cieszyć od wielu lat, to i te procesy zachodziłyby od wielu lat. I – dzięki temu – ileż to już załatwionych spraw mielibyśmy za sobą?! Choćby tych – żeby daleko nie szukać – które ze szkodą dla Polski, uporczywie, od ćwierć wieku blokuje PSL. Bo PSL – ani innych minipartyjek – w Polsce JOW-ów od dawna by w Sejmie i Senacie nie było. Co najwyżej szarogęsiłyby się – z dużo mniejszą szkodą – w gminnych samorządach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.