Żegnamy Szymona Hołownię. Jakbyście nie wiedzieli, to był on marszałkiem Sejmu. Wsławił się tym, że się nie wsławił, wprowadził do polszczyzny słowo „sejmflix” i słuchał we wszystkim Donalda Tuska. Nie będzie nam go brakować.
Witamy Szymona Hołownię. Jakbyście nie wiedzieli, to właśnie został on wicemarszałkiem Sejmu. Oznacza to, że już niczym się nie wsławi i będzie słuchał we wszystkim Donalda Tuska. Nie będzie nam go brakować.
Pomiędzy tymi dwoma faktami z życia Szymona nastąpił jeszcze jeden – właściwie jedyny, z jakiego zapamięta go historia. Nie dał się wkręcić w żyrowanie zamachu stanu przez nieuznanie ważności wyborów prezydenckich. Jest to wyraźny dowód na to, że Pan Bóg potrafi pisać prosto nawet po liniach wyjątkowo krętych. W przypadku Szymona powiedzielibyśmy raczej: giętkich.
Witamy natomiast Włodzimierza Sweterek Czarzastego, nowego marszałka Sejmu. To ciekawa sprawa. Dotąd było tak, że aby komunista został w Polsce marszałkiem Sejmu, musiał ją podbić z Sowietami zbrojnie albo przynajmniej wygrać wybory. Donald Tusk zerwał jednak z tą niemą drą tradycją.
Wraz z awansem Włodzimierza Czarzastego pracę w Sejmie dostał Marek Siwiec. Tak, ten Siwiec. Dla młodszych: weteran PZPR, SLD, minister w kancelarii prezydenckiej Olka Kwaśniewskiego. Jako europoseł przyłączył się do Ruchu Palikota. W wolnych chwilach całował ziemię, parodiując papieża. Tak, tego papieża. Jego powrót do wielkiej polityki jest dla nas okazją, by ostatecznie pogrzebać hasło tzw. obozu demokratycznego: „Żeby było, jak było”. Teraz brzmieć ono powinno: „Żeby było tak, jak było jeszcze dawniej”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
