Ponad pięć tysięcy kilometrów w 58 dni! Wszystko dla Domu Dziecka

Ponad pięć tysięcy kilometrów w 58 dni! Wszystko dla Domu Dziecka

Dodano: 5
Robert Ćwikliński przejechał rowerem ponad 5 tysięcy kilometrów, aby wesprzeć jeden z domów dziecka.
Robert Ćwikliński przejechał rowerem ponad 5 tysięcy kilometrów, aby wesprzeć jeden z domów dziecka. Źródło: fot. Robert Ćwikliński
Latem ubiegłego roku odbyła się kolejna "Kibicowska Wyprawa". Rowerowa trasa szlakiem polskich klubów miała wynieść 5 000 km. Cel, jak zawsze w przypadku Wyprawy był szczytny. Był nim remont Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie – pisze dla portalu DoRzeczy.pl Robert Ćwikliński, który przejechał rowerem ponad 5 tysięcy kilometrów, aby wesprzeć jeden z domów dziecka.

Żeby oddać tę odległość to napiszę, że długość polskich granic wynosi 3 511 km, zaś odległość z Lizbony do Moskwy 4 500 km, co pokazuje, jakim była ona przedsięwzięciem. Na trasie było ponad 200 klubów piłkarskich i żużlowych. Pojawiły się kluby koszykówki i piłki ręcznej, oczywiście z pięknym, kobiecym aspektem. Cel, jak zawsze w przypadku Wyprawy był szczytny, a mianowicie był nim remont Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie.

Zbiórkę środków, jak co roku, zorganizowałem na dwa sposoby. Pierwszą okazję do wsparcia placówki miał każdy, kto tylko miał takie życzenie– na wzór lat ubiegłych uruchomiłem zbiórkę na portalu siepomaga.pl, by pieniądze w sposób transparentny wpływały na konto placówki. Druga okazja, to licytacja zebranych gadżetów na aukcjach, których w tym roku było ponad 500.

Start akcji zaplanowaliśmy na 1 lipca 2018 roku spod Domu Dziecka. Pięknie przyozdobiona balonami brama, wóz strażacki, z głośników bardzo głośno leci piosenka, która stała się zapowiedzią tegorocznej akcji, a na parę chwil przed wyjazdem odciąga moje myśli od wszechobecnego stresu.

Nie napisałem o jeszcze jednej ważnej rzeczy – trasę chciałem pokonać starym, „ruskim” rowerem, który znalazłem pod pocztą w mojej rodzinnej miejscowości. Dał mi go kolega Michał – z racji idei mojej Wyprawy ceną miała być tylko przejażdżka. Remontem roweru zajął się drugi Michał, ale już spod Malborka. Dlaczego takim rzęchem? Bo nikt nie objechał Polski na takim sprzęcie.

Przed wyjazdem, kiedy poziom stresu skracał oddech tylko do postaci szybkich wdechów, podeszła do mnie mała Julka i zapytała: Wujek, a gdzie tu masz hamulce w tym rowerze? - i wszystko puściło. Dziś dzieci nie pamiętają hamowania poprzez obrót korby (pedałów) w tył.

Ruszyłem w trasę długiej, dwumiesięcznej akcji, podczas której spotykałem tych złych, niedobrych kiboli, którzy wiedząc, że jestem z Opola i sympatyzuję opolskiej Odrze nie czekali na mnie (wbrew wiedzy przeciętnego Kowalskiego) z pałą, ale z koszulką z autografami swoich zawodników. Czekali na mnie z wodą, ciepłym posiłkiem, wsparciem. Jedni odstępowali miejsce w swoim łóżku, inni wyjmowali nocleg. U jednych poznawałem lokalny świat od strony czysto kibicowskiej, u innych zaś poznawałem rodziny.

Podczas tych dwóch miesięcy miałem trzy wypadki. Pierwszy pod samym Opolem, gdzie uszkodzeniu uległ rower. Niestety nie miałem możliwości, by naprawić go w ciągu jednego dnia. Kolejnego ranka ruszyłem w trasę rowerem szosowym, którym jechałem do Anglii i na Węgry w latach poprzednich.

Druga „przygoda” miała miejsce w Bieruniu, obok Oświęcimia, gdzie poobijanego odbierali mnie chłopaki z Unii (dzięki za pomoc!). Po tym wypadku miałem problemy z rowerem, które odezwały się pod Jasłem i tam rower naprawili kibice Czarnych Jasło, którzy nawet nie chcieli słyszeć o zapłacie. Trzeci wypadek miał miejsce pod samym „domem” – na kilka dni przed końcem Wyprawy znów mocno poobijanego wspierali mnie ci źli, wstrętni kibole… Ah! Cała sytuacja miała miejsce jakieś 50 km od Głogowa i chwilę później Chrobry pojawił się na miejscu i pomógł mi się zebrać.

Jadłem śniadanie mocząc nogi w Rospudzie, pływałem w morzu, słuchałem opowieści starszej pani, która udzieliła mi schronienia w ulewny deszcz pod Radomiem, jak to było za okupacji. W Mielcu i Białymstoku graliśmy w piłkarzyki. W Słupsku zrobiono oprawę dla mnie – transparent „Tour de Pologne”, który wsparły race i głośne okrzyki kibiców Gryfa. W drodze z Sanoka do Przemyśla jechałem trasą prawdziwego Tour de Pologne, tymi słynnymi serpentynami i na szczęście kibice Polonii wyjechali mi naprzeciw i pomogli mi, zabierając do samochodu ciężką przyczepkę, z którą zawsze jeżdżę.

W samym zaś Przemyślu piliśmy „Lwowskie” – piwo, które warzone jest według polskich tradycji w kochanym Lwowie. Wielu kibiców jechało ze mną jednodniowe odcinki. Wiele razy przeskakiwało się przez płoty stadionów. W Bydgoszczy urządziliśmy sobie wyścigi przez nawadnianą właśnie murawę. W Jędrzejowie kibice Naprzodu zabrali mnie do trzeciego największego na świecie muzeum zegarów! W Elblągu wychodziłem na środek murawy w przerwie meczu i dzięki kibicom Olimpii puszka poleciała po całym stadionie! Na Stilonie odpalaliśmy racę w towarzystwie pięknej, niespełna rocznej niewiasty, w Słubicach robiliśmy bramę weselną.

Na Śląsku i w Małopolsce walczyłem z podjazdami. Na Podkarpaciu byłem w czasie, kiedy rejon nawiedziły powodzie, by wjechać do Świętokrzyskiego i prażyć się w 35 stopniowych upałach. Północ Polski to długie odcinki spowodowane objeżdżaniem licznych jezior, a co za tym idzie, silne wiatry. I przy tych wszystkich perypetiach było ze mną mnóstwo ludzi. Ludzi, którzy wpłacali pieniądze na rzecz dzieciaków. Ludzi, którzy motywowali, pomagali, byli. Ludzi, którzy nie są obojętni na potrzebę innych. Wielu z nich nie widziałem od czasu pierwszej Wyprawy z roku 2014, kilku spotykałem w życiu prywatnym, pare stanowi grupka przyjaciół.

W domu dziecka czekali na mnie inni ludzie. Czekała Joanna, pracownica placówki, która nie miała wcześniej pojęcia o kibicach, a która (chcąc nie chcąc) wraz z Andrzejem musiała prowadzić aukcje zbieranych gadżetów i – co bardzo mnie cieszy – nabrała do nas, kibiców innego przekonania. Na miejscu czekały dzieciaki, które nie pytały, jak było? Ile kosztuje taki rower? Czekały dzieci, które pomogły mi z niego zejść, zdjąć sakwy, które martwiły się moim ostatnim wypadkiem. W domu dziecka była kawa, był tort, ale były i łzy. Szczęścia, bo udało się.

Na sam koniec chciałbym sam siebie zacytować. W jednym z wywiadów telewizyjnych zostałem zapytany: a jaki jest procent tych ludzi, którzy są grzecznymi, porządnymi kibicami a tych, którzy przychodzą tylko po to, żeby się wyżyć i narozrabiać? – Proszę przyjść na stadion. Nie każdy kibic, to bandyta – odpowiedziałem.

To właśnie chciałbym ludziom przekazać: kibice, nie bandyci.

Trasa: 5111 km,
Czas: 58 dni,
Zebrane środki: 108 000 zł.

Robert Ćwikliński

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także