Kopiec Krety, czyli o wyspie z pocztówek i greckiej Atlantydzie

Kopiec Krety, czyli o wyspie z pocztówek i greckiej Atlantydzie

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne 
Obraliście już sobie tegoroczny wakacyjny kierunek? Bo jeśli celujecie w którąś z malowniczych greckich wysepek i nie jest nią Kreta, to sięgając po najnowszą książkę Piotra Goćka, narażacie się się na dojmujące uczucie, że omija Was coś niezwykłego – ale tylko przez moment.

"Kreta subiektywnie. Przewrotna opowieść o wyspie” to pozycja, po której przeczytaniu najpierw spakujecie walizkę, zaopatrując się uprzednio w neoprenowe obuwie do wody, obciachowe szorty, ale też opasłe księgi traktujące o tajemniczej minojskiej cywilizacji i „Labirynt nad morzem” Zbigniewa Herberta. Chwilę potem, tak starannie przygotowany bagaż odstawicie do kąta i zaczniecie przygotowywać się do podróży w ulubione Bieszczady, do Chorwacji czy gdziekolwiek indziej, dokąd zawsze macie ochotę powrócić. Nie, nie dlatego, że opowieści autora brzmią niezachęcająco – jest dokładnie odwrotnie, ale najpierw o Krecie. Tej z książki, którą sobie na podstawie zapisków Goćka wyobrazimy, tej którą znamy z własnego doświadczenia, tej Krecie której nigdy nie odwiedzimy, i wreszcie – wyspie, której nie zdobędziemy, choćbyśmy tam byli i z tysiąc razy.

Nieprzypadkowo w tytule nazwałam ją kopcem, i im dłużej sobie to określenie na potrzeby tej recenzji w głowie powtarzam, tym bardziej mi się ono podoba. Oto bowiem po krótkim wstępie i wylądowaniu na niepozornym lotnisku w Heraklionie, podróżujemy z autorem po wyspie jemu samemu znanej i nieznanej jednocześnie, która może uzależnić i domaga się powrotu, za każdym razem obiecując więcej. Jak dowiadujemy się z książki, swój obowiązek Kreta spełnia sumiennie, fundując nam kolejne mrugnięcie na ułamek sekundy ze swojego wielotysięcznego żywota, cywilizacyjnej epopei.

Gdzie ten ułamek sekundy w postaci naszego kilku- lub kilkunastodniowego pobytu spędzimy? „Tam, gdzie wszyscy”, czyli odwiedzając Heraklion i tamtejsze muzeum archeologiczne, obcując z resztkami minojskiej, niezaprzeczalnie prawdziwej i na poły mitycznej cywilizacji, bo zrekonstruowanej przez współczesnych na swój obraz i podobieństwo? Czy Dysk z Fajstos zachwyci nas swoją tajemnicą na tyle, że rozlubujemy się w archeologicznym oceanie pomniejszych muzeów rozsianych po całej wyspie? A może, rozczarowani niepozornością glinianego krążka, postanowimy skorzystać ze wszystkich plaż, jakie spotkamy na swojej trasie między sennym, urokliwym i prowincjonalnym miasteczkiem a budzącej respekt i znaną wszystkim z folderów „Wenecją Orientu”, czyli Chanią?

Już teraz wiecie, o co chodziło mi z tym kopcem, prawda?

„Warstwowość” wyspy jest jej cudowną właściwością, o której Gociek nieustannie przypomina - i nierozwiązywalnym problemem, którym zbytnio się nie przejmujemy, bo nie o pełne poznanie tu chodzi, ale indywidualne, nie mniej wartościowe i absolutnie unikalne. O chwilowy zachwyt, olśnienie, coś czego nie odda nawet najbardziej perfekcyjne zdjęcie na Instagramie i co możemy przechować tylko w naszej pamięci, i zostawić egoistycznie dla siebie, lub spróbować choć w części przekazać, jak robi to autor „Krety subiektywnie”.

Żeby nie przesadzić z tą metafizyką poznania, uspokajam, że książka ma też wymiar bardziej praktyczny: wskazówkowy i nieco przewodnikowy. Wiecie, coś w tym stylu: Jeśli chcecie dojść do punktu B, to trzeba odbić w lewo przy przystanku i przejść kilkaset metrów, dopóki po prawej na horyzoncie nie zarysuje się szczyt ruin zamkowej wieży. Kierując się na most, po prawej w końcu traficie niepozorne zejście krętymi schodkami, które zaprowadzą Was do lokalnego, niezbyt ciekawego parku, ale spokojnie, wystarczy skręcić przy fontannie, żeby wyjść na na brukowaną uliczkę, a tam za tawerną z zielonym szyldem, prowadzonym przez urocze starsze małżeństwo (koniecznie wpadnijcie do nich później na rakiję), znajdziecie wąską, ledwie wydeptaną zarysowaną dróżkę – 10 minut przechadzki i voilà jesteście na miejscu!

Trochę to „makłowiczowskie”, ale ma swój urok i ludzki bezpośredni wymiar, który uwalnia od potrafiącego zepsuć każdą podróż, ”tego, co trzeba”, i przypomina, jak cudownie jest zamienić je na „to, co można”. No chyba, że nie można, a nawet nie wolno, bo trafiacie na teren prywatny albo zaczyna robić się niebezpiecznie – wtedy wróćcie grzecznie na opracowaną wcześniej trasę.

Dlaczego na początku napisałam, że po lekturze niekoniecznie będziecie chcieli wybrać się na opisywaną wyspę? Bo książka Goćka uświadamia jedną (uwaga, zbliża się banał) ważną rzecz - każdy może mieć swoją Kretę, swój drugi dom i prywatną Atlantydę w jednym - gdziekolwiek się wybierze. Miejsce, do którego nadal będzie się chciało powracać i powracać. Dobrze znane i pełne zakamarków, za każdym razem skrywających coś innego. Taki swój księżyc do ciągłego pierwszego lądowania. Książkę polecam więc nawet tym, którzy niekoniecznie wybierają się na którąś z greckich wysp.

Nie byłam nigdy na Krecie, ale całkiem niedawno odwiedziliśmy z mężem Korfu. Czytając „Kretę subiektywnie” miałam więc niektóre obrazy przed oczami – turkusową wodę (pamiętam swoją pierwszą reakcję po przyjeździe: „Ona naprawdę ma taki kolor!”) omszałe, wyrastające z niej głazy układające się maleńkie wysepki i mikroskopijne jaskinie. Co ciekawe, od tamtego wyjazdu, za każdym razem, kiedy planujemy kolejny urlop, też pada pytanie: A może znowu Korfu?

I może tak to się właśnie zaczyna.

Kreta subiektywnie. Przewrotna opowieść o wyspiePiotr Gociek, "Kreta subiektywnie. Przewrotna opowieść o wyspie", Wydawnictwo Pascal, 2017

Autor: Alicja Jasińska
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także