Najpierw było zdziwienie. Wszyscy znają to uczucie: oglądamy obraz, jesteśmy gotowi przysiąc, że go rozpoznajemy, ale coś się nie zgadza. Trochę jak we śnie, tylko całkiem na jawie. I takie właśnie miałem uczucie, gdy patrzyłem na pierwszą stronę niemieckiego tygodnika „Die Zeit”: niby wszystko pasowało do siebie, ale nie całkiem. Po chwili dopiero byłem w stanie nazwać trudność: nie wiedziałem, jak nazwać to, co widzę. Był to papież Franciszek umieszczony w stroju Marcina Lutra lub odwrotnie – Marcin Luter z rysami twarzy obecnego Ojca Świętego.
Na pewno z okładki spoglądał nieco zwrócony profilem ku mnie papież, przedstawiony w najbardziej typowym dla siebie ujęciu, z otwartym, szczerym, radosnym niemal uśmiechem, ze zmarszczonymi, przymrużonymi oczami i nieco wysuniętymi białymi, równymi zębami. Tyle że zamiast białej piuski i białej szaty, tak typowej dla biskupa Rzymu, na jego głowie tkwił charakterystyczny ciemny doktorski biret z czasów renesansu, twarz okalały kędzierzawe loki, spod nakrycia głowy wyskoczył nawet niesforny kosmyk, a cała szyja i tułów opatulone były grubym czarnym płaszczem ściśle przylegającym do ciała. Rzeczywiście, pomyślałem, doskonały to był kolaż, perfekcyjne połączenie oryginalnego zdjęcia i najbardziej charakterystycznego, znanego wszystkim obrazu reformatora wykonanego przez Lucasa Cranacha.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.