Po lekturze jesteśmy pewni, że Munch to rzeczywiście, „nie tylko Krzyk”, zaznajamiamy się z błyskotliwymi interpretacjami jego dzieł, poznajemy też życie norweskiego malarza, niejednoznaczne i skandalizujące. Niestety, czytelnik musi cierpliwie znosić osobliwości stylu autorki (ktoś tam miał doświadczenie, więc autorka dodaje: „oj miał”, inni, czego nie lubią, więc uzupełnia frazę o „oj nie lubią”, i tak na okrągło) i nadmierne odwoływania się do tekstów piosenek raczej przypadkowo wybranych.
Ale mamy tu także m.in. polski wątek, niewielki, ale znaczący. Chodzi o Stanisława Przybyszewskiego, legendę modernizmu, przez Strindberga nazywanego „genialnym Polakiem”, a w kraju rodzinnym fetowanego nad wyraz. W życiu prywatnym był jednak – jak go dosadnie nazwał przyjaciel (do czasu) Ignacy Sewer Maciejowski – szują i szubrawcem. Otóż w 1893 r. poślubił on pianistkę Dagny Juel, tworząc z nią i nie z nikim innym jak Edvardem Munchem nader interesujący trójkąt. Dagny wytrzymała z mężem nie za długo, później będzie do niego wracać, aż w końcu wsadzi ją Przybyszewski do pociągu do Tyflisu z innym swoim przyjacielem, a ten zabije ją i siebie. Ciekawie na ten temat pisała niedawno Anna Kaszuba-Dębska w książce „Przybyszewska/ Pająkówna. Głuchy krzyk”. A Munch uwieczni „Stacha” na reprodukowanej w książce wśród innych jego obrazów „Golgocie”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.