To stracony dzień dla komentatorów politycznych. Bo po co komentować przewidywalne wystąpienia politycznych rutyniarzy?
23 listopada – to miał być dzień! Zapowiedzi polityków PO były gromkie. Także ci z PiS nie studzili oczekiwań. No i zobaczyliśmy.
Podobno sobotnia konwencja PO – według słów jej szefa – była jednym z najważniejszych dni w 12-letnich dziejach tej partii. Patrząc na to zewnątrz Donald Tusk swe przemówienie, w tym kształcie, mógłby wygłosić i na czerwcowym kongresie PO na Śląsku i rok temu jako tzw. drugie expose. Nikt nie zauważyłby różnicy. Chyba, że słowa o najważniejszym dniu to jakiś tajemny sygnał wysłany do Grzegorza Schetyny – coś w rodzaju rybiej głowy. Komunikat o tym, że za dwa tygodnie nie będzie go już w PO.
Wezwania prezesa PiS do walki z biedą też nie różnią się od tych z kongresu, który odbył się w tym samym terminie co plaformerski, tyle, że w Zagłębiu. Ponoć w lutym będą szczegóły, ale naród jeśli poprze partię Jarosława Kaczyńskiego to nie z zachwytu nad tymi propozycjami, lecz dlatego, że ma już dosyć Tuska.
Jedyne, co zaskoczyło to rzeczy nieprzyjemne. Słowa Tuska do Sławomira Nowaka. Równie „mądre”, co wypowiedź Radosława Sikorskiego, według której jego resort jest przeżarty korupcją. Pocieszające jest to, że Nowakowi tym nie pomoże, a sam sobie zaszkodzi. Za głupotę i bezczelność trzeba płacić. Nawet gdy się jest premierem Zielonej Wyspy.
PiS zaskoczył przyjemnie wczoraj, w piątek, gdy pozawieszał Adama Hofmana – którego sprawa jest traktowana jako analogiczna do afery z zegarkami Nowaka – we wszystkich możliwych funkcjach. Dziś jednak zrobił prezent swoim przeciwnikom awansując Antoniego Macierewicza na funkcję wiceprezesa. Trudno w tej decyzji doszukać się jakiegoś sensu. Czy byli na prawicy jacyś wyborcy, którzy nie chcieli popierać PiS-u z tego powodu, że Macierewicz nie był we władzach tej partii? Nie było. A czy są w centrum wyborcy, których wyeksponowanie Macierewicza zniechęci do głosowania na PiS? Z pewnością tak, choć oczywiście jest kwestią sporu ilu ich jest.
Obie partie coraz mniej starają się o swoich wyborców. PiS liczy na to, że dostanie zwycięstwo na talerzu jako naturalny – w oczach wyborców - zmiennik Tuska. PO zakłada, że ocali swoją pozycję kolejny raz strasząc Kaczyńskim i teraz jeszcze Macierewiczem na dodatek.
Niewielka to pociecha, ale jednak – łatwo sobie wyobrazić poziom konwencji SLD i Ruchu Palikota (wiem, wiem – teraz to TR). Poziom nudy i zażenowania byłby taki, że zatęsknilibyśmy prędko za konwencjami z 23 listopada.