Dziennikarz BBC Andrew Marr dziękuje Polsce za użyczenie Wielkiej Brytanii swego młodego pokolenia. I wie, co czyni, bo mniej więcej tyle samo, ile jego kraj zyskał dzięki imigrantom znad Wisły, nasz kraj stracił. Właśnie pojawił się kolejny szacunek uszczerbku, jakiego Polska doznała (i doznaje) wskutek niedawnych fal emigracji.
Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego tylko w latach 1995–2012 były to dwa–trzy punkty procentowe skumulowanego wzrostu naszego PKB, który wyniósł w tym czasie ok. 100 proc. Inaczej mówiąc, gdyby nie emigracja, gdyby Polacy nie opuścili Polski, bylibyśmy o 2–3 proc. bogatsi. To sporo. To jednocześnie bogactwo podarowane narodom, do których państw nasi rodacy się przenieśli (a trzeba dodać, że kilka krajów Europy Środkowo-Wschodniej poniosło straty jeszcze większe; w sumie wyjechało bowiem z naszego regionu aż 20 mln ludzi, powodując ubytek sięgający aż siedmiu punktów procentowych skumulowanego wzrostu PKB w latach 1995–2012).
I to jednak dalece nie wszystko, co z powodu emigracji utraciliśmy, zapewne w dużej mierze bezpowrotnie. Oprócz kreatywności tych, którzy wyjechali z Polski i pracują na rzecz innych krajów, utraciliśmy także kreatywność ich dzieci i wnuków, bo trudno sobie wyobrazić, żeby wielu z nich wróciło do Polski, jeśli nie uczynią tego ich rodzice i dziadkowie.
Nie wspominając już o takim „drobiazgu”, że wskutek emigracji utraciliśmy również pieniądze, które zainwestowaliśmy w wykształcanie emigrantów, a to kolejne grube miliardy złotych. Tylko na wyedukowanie lekarzy, którzy przyjechali z Polski do Niemiec, tamtejsi podatnicy musieliby wydać miliard euro. A wydaliśmy je my, polscy podatnicy, i sprezentowaliśmy przecież nie uboższym od nas Niemcom. A ile kosztowało nas wykształcenie lekarzy, którzy wyemigrowali do Irlandii, Norwegii i pozostałych krajów? A ile kosztowało nas wykształcenie wszystkich innych specjalistów, którzy teraz zamiast pomnażać bogactwo swoje i Polski, pomnażają bogactwo swoje i innych krajów?
Dlatego niezmiernie mnie martwi, że politycy tak mało, albo i nic, nie robią, by sprowadzić do kraju te miliony Polaków, którzy w ostatnich dekadach opuścili naszą ojczyznę. I to czym prędzej, bo każdy kolejny rok pobytu poza Polską to z pewnością mniejsza szansa na skuszenie ich do powrotu.
Niezmiernie mnie to martwi, ale specjalnie nie dziwi; w końcu co naszych polityków mogą obchodzić ci Polacy, którzy nie mieszkają w Polsce i spośród których tak niewielu bierze udział w wyborach? Lepiej się skupić na szykowaniu przywileju za przywilejem dla tych, którzy tu żyją i głosują, i na kupowanie ich głosów wydawać miliard złotych za miliardem z publicznej kasy, niż tracić czas i pieniądze na zachęcenie do powrotu emigrantów, którzy w dodatku mogą poprzeć politycznych konkurentów.