Wiemy na 100 proc., że maski są nieskuteczne

Wiemy na 100 proc., że maski są nieskuteczne

Dodano: 
maseczka, zdjęcie ilustracyjne
maseczka, zdjęcie ilustracyjne Źródło:Pixabay
Mariusz Błochowiak || Niedawno ukazał się III tom „Fałszywej pandemii. Krytyki naukowców i lekarzy”, który poświęcony jest przede wszystkim skuteczności masek przeciw zakażeniom wirusami układu oddechowego oraz skutkom ubocznym ich noszenia.

Minął już rok od ogłoszenia całkowicie fałszywej pandemii koronawirusa, a rządzący brną w coraz większe absurdy, które nie mają nic wspólnego z nauką. Żeby zrozumieć, dlaczego ta pandemia jest sztucznie wykreowana należy przeanalizować kluczowy w tym zagadnieniu termin ‘pandemia’, który jest odmieniany przez wszystkie przypadki, ale niestety w większości bezmyślnie. Podkreślam, że mówię o fałszywej pandemii, a nie fałszywym (nieistniejącym) koronawirusie, które znane są od lat 60-tych, ani o fałszywej chorobie, której przyczyną może być koronawirus, aczkolwiek trzeba zdawać sobie sprawę, że w stanie chorobowym może uczestniczyć kilka wirusów jednocześnie. Jednak z uporem maniaka szuka się wyłącznie SARS-CoV-2. Pytanie tylko, który wariant, bo przecież do natury tych wirusów należą ich ciągłe mutacje. Dlatego wzbudzanie strachu i sensacji z powodu wykrycia nowego wariantu jest tragikomiczne.

Warto w tym miejscu wspomnieć, co zostało poruszone w II tomie „Fałszywej pandemii” i opisane na łamach „Do Rzeczy”, że testy PCR są bezwartościowe i nie są w stanie określić, czy ktoś jest zakażony koronawirusem. W jednej z publikacji naukowych dotyczących tych testów można znaleźć taki oto wniosek: "Jeśli ktoś uzyska wynik pozytywny w teście PCR w przypadku, gdy stosuje się 35 lub więcej cykli (a tak dzieje się w większości laboratoriów w Europie i w USA), to wówczas prawdopodobieństwo, że dana osoba jest zarażona jest mniejsze niż 3%, a prawdopodobieństwo, że ten wynik jest fałszywie pozytywny wynosi 97%".

Pandemia?

Wróćmy jednak do terminu ‘pandemia’. Fałszywa pandemia nie oznacza, że nikt nie choruje, również ciężko, lub że nikt nie umiera z powodu czy też z koronawirusem. Jednak dopóki liczba zachorowań i zgonów związanych z koronawirusem utrzymuje się w normie, czyli jest porównywalna z ubiegłymi latami, nie ma żadnej pandemii. Pandemia lub jej brak to kwestia czysto statystyczna. Należy sobie uświadomić, przełamując swój strach, że nie ma znaczenia, czy jakaś osoba umrze i jak blisko jest z nami spokrewniona. Nawet jeśli sami zachorujemy lub umrzemy z powodu czy z koronawirusem, nie ma to najmniejszego znaczenia w kwestii istnienia pandemii bądź też jej braku. Nie należy mylić osobistej tragedii ze statystyczną i grać na emocjach i strachu. Warto też uświadomić sobie, że termin „pandemia” jest kwestią definicji, a nie prawem natury, które jest, jakie jest, to znaczy ma swój zakres obowiązywania i nie podlega zbytnio dyskusji tak jak na przykład prawo grawitacji Newtona czy teoria względności Einsteina. Definicje są lepsze lub gorsze i mogą być tworzone pod czyjeś interesy, jak się za chwile przekonamy.

Klasyczna definicja pandemii została zmieniona w 2009 roku przez WHO pod wpływem skorumpowanych naukowców, mających konflikty interesów. Wyszło to na jaw podczas prac komisji śledczej powołanej przez dra Wolfganga Wodarga, co zostało szerzej omówione w I tomie „Fałszywej pandemii”. Czy nasi eksperci rządowi zostali poddani lustracji pod tym kątem?

Klasyczna definicja pandemii związana była z ponadprzeciętnymi zgonami i ciężkimi zachorowaniami. Nie mamy z tym do czynienia w przypadku tego koronawirusa, co potwierdziły statystyki z pierwszych czterech miesięcy 2020 roku. Nadzwyczajna zwyżka zgonów miała miejsce mniej więcej od jesieni 2020 roku i nie była spowodowana koronawirusem, lecz stanowiła efekt uboczny obostrzeń i lockdownu (co potwierdzają nawet rządowe statystyki, które tylko niewielką liczbę zgonów przypisują SARS-CoV-2) oraz destrukcji służby zdrowia i, co za tym idzie, śmierci słabych, nieleczonych właściwie osób, które albo miały utrudniony dostęp do lekarzy, albo ze strachu przed zakażeniem się koronawirusem nie chciały udawać się do szpitali. W okresie od marca do końca grudnia 2020 roku zmarły w Polsce 5102 osoby z powodu COVID-19 (dane Ministerstwa Zdrowia), a od października do grudnia 2020 zmarło ponad normę (uśrednioną z lat 2018 i 2019) ponad 62 tys. ludzi! Zaś do marca 2021 roku mamy już ponad 80 tys. nadmiarowych zgonów!

Obostrzenia szkodzą?

Powstały już publikacje naukowe mówiące o tym, że obostrzenia spowodowały wzrost liczby zgonów. Jak stwierdzają autorzy jednej z nich: „nasza analiza sugeruje, że lockdown w Wielkiej Brytanii […] spowodował więcej, a nie mniej zgonów”. Natomiast prof. med. John Ioannidis, epidemiolog i biostatystyk, jeden z najczęściej cytowanych naukowców świata, skonkludował: „biorąc pod uwagę wszystkie przewidywania, nadmiarowa liczba zgonów spowodowana obostrzeniami zapewne będzie dużo większa niż liczba zgonów z powodu COVID-19”. Lockdown z pewnością zabija więcej ludzi niż potencjalnie miałby uratować. Jest etycznie nieakceptowalne, żeby zwiększać liczbę zgonów, a tego właśnie dopuszczają się politycy wraz z ich ekspertami w naszym kraju. Nauka ani etyka nie są niestety brane pod uwagę przez decydentów.

Kończąc wątek definicji pandemii warto przytoczyć znamienne słowa dr. Toma Jeffersona, brytyjskiego epidemiologa mocno związanego z medycyną oparta na dowodach na Uniwersytecie w Oxfordzie:

„Ja już nie rozumiem, czym właściwie jest pandemia. Powodem tego jest to, że w 2003 roku WHO zdefiniowało pandemię grypy w następujący sposób: pandemia grypy występuje wtedy, gdy pojawia się nowy wirus grypy, na który ludzkość nie ma odporności, skutkujący wybuchem kilku jednoczesnych epidemii na całym świecie, którym towarzyszy ogromna liczba zgonów i zachorowań. Jednak w maju 2009 roku definicja ta została zamieniona na inną, w myśl której pandemia grypy może wystąpić wtedy, gdy pojawi się nowy wirus grypy, na który ludzkość nie jest uodporniona. Innymi słowy, z wcześniejszej definicji usunięto fragment mówiący o równoczesnym wybuchu epidemii w różnych regionach świata, wysokiej zachorowalności, tj. bardzo dużej liczbie ostrych przypadków, oraz o ogromnej śmiertelności. Obowiązująca dziś definicja pandemii bardzo dobrze pasuje do opisu sezonowej grypy. Zatem już nie rozumiem, jaka jest różnica między nimi. […] Ta nowa definicja obniża próg i pozwala ogłosić w obecnym czasie pandemię oraz przedłuża jej trwanie. Oczywiście sprzyja to tym, którzy mają jakieś produkty do sprzedania, w tym także badania. Pamiętajmy również o mediach i przemyśle farmaceutycznym”. (*)

Maski są nieskuteczne

Jeśli chodzi o skuteczność masek, to wiemy na 100%, że maski ani nie chronią przed zakażeniem się wirusem grypy czy koronawirusem, ani nie redukują ryzyka (prawdopodobieństwa) zakażenia się tymi wirusami układu oddechowego. Nie ma też znaczenia, czy używamy masek własnej roboty, czyli tzw. materiałowych (społecznościowych), chirurgicznych czy typu N95 (odpowiednikiem w Europie jest FFP2). Nie ma między nimi żadnej różnicy w kwestii ochrony czy redukcji ryzyka zakażenia się wspomnianymi wirusami. Takie są jednoznaczne wyniki wszystkich randomizowanych kontrolowanych badań klinicznych (ang. RCT), które uznawane są w medycynie za najbardziej wiarygodne, za „złoty standard” badań klinicznych. W jednej z tych publikacji tak zostało to podsumowane: „[…] Chociaż badania mechanistyczne potwierdzają potencjalny wpływ higieny rąk czy noszenia masek, to jednak dowody pochodzące z czternastu randomizowanych kontrolowanych badań tych środków (higiena rąk oraz noszenie masek) nie potwierdziły istotnego wpływu na transmisję laboratoryjnie potwierdzonej grypy. Podobnie znaleźliśmy ograniczone dowody skuteczności wzmożonej higieny rąk oraz sprzątania otoczenia” (*). Wszystkie RCT’y ze zweryfikowanymi wynikami (zakażenie potwierdzone laboratoryjnie, a nie deklaratywnie czy na podstawie objawów, co obarczone jest błędem) mówią to samo, a mianowicie, że ludzie noszący maskę (bez względu na jej rodzaj) zarażają się tak samo jak ci, którzy jej nie noszą.

W medycynie opartej na dowodach badania randomizowane z grupą kontrolną są najbardziej wiarygodne i dlatego badania nie będące nimi, które wskazują na skuteczność masek, jak i opinie ekspertów, którzy uważają, że maski są skuteczne lub redukują ryzyko zakażenia, należy uznać za całkowicie błędne. Wynika to z tzw. hierarchii danych naukowych:

Wiemy na 100 proc., że maski są nieskuteczne

zmierzając w kierunku wierzchołka piramidy wiarygodność uzyskanych danych wzrasta i odwrotnie, kierując się ku dołowi wiarygodność spada i zwiększa się prawdopodobieństwo błędu. Jak widać, wbrew pozorom, opinie ekspertów są najmniej wiarygodne. Wiarygodność zaś stwierdzeń polityków sytuuje się gdzieś w podziemiach piramidy. Metaanaliza i przegląd systematyczny RCT’ów to wspólna analiza więcej niż jednego badania randomizowanego celem uzyskania większej mocy statystycznej, a więc i wiarygodności uzyskanych w badaniach wyników. I takie właśnie najbardziej wiarygodne analizy, jakie zna medycyna na światowym poziomie dowiodły całkowitej nieskuteczności masek w zapobieganiu infekcjom wirusowym dróg oddechowych. Z tego powodu zachęcam do obywatelskiego nieposłuszeństwa i nienoszenia nieskutecznych maseczek oraz nieprzyjmowania mandatów za ich brak. Ufam, że III tom „Fałszywej pandemii” będzie cennym i najwyższej jakości merytorycznym materiałem dowodowym w procesach sądowych dotyczących (nie)zasłaniania nosa i ust.

Nie powinniśmy godzić się na to, żeby niekompetentni politycy i upolitycznieni eksperci (jak choćby były minister zdrowia Łukasz Szumowski, który w wywiadzie dla radia RMF na początku „pandemii” śmiał się z noszących maski, a później zamaskował całe społeczeństwo) nakładali na nas ciężary, które są bezsensowne i wiemy o tym ze 100% pewnością.

Skutek przeciwny od zamierzonego?

Prof. med. Inges Kappstein, specjalistka w zakresie mikrobiologii, wirusologii i epidemiologii zakażeń oraz higieny i medycyny środowiskowej, w swoim naukowym artykule (pełen jego przekład znajduje się w III tomie „Fałszywej pandemii”) dotyczącym noszenia masek przez całe społeczeństwo w miejscach publicznych wykazała, że: „Ani RKI (Instytut im. Robetra Kocha w Niemczech), ani WHO (Światowa Organizacja Zdrowia), ani ECDC (Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób), ani CDC (Centra Prewencji i Kontroli Chorób w USA) nie przedstawili danych naukowych na temat pozytywnych efektów skuteczności masek w miejscach publicznych (w sensie zmniejszonej “szybkości rozprzestrzeniania się COVID-19 w populacji”), ponieważ takie dane nie istnieją” (*). Co więcej, uczona dochodzi do wniosku, że noszenie masek w miejscach publicznych „potencjalnie odnosi przeciwny skutek”, czyli liczba zarażeń może wzrosnąć na skutek ich noszenia! Jesteśmy zatem zmuszani do noszenia masek pomimo tego, że nie istnieją dowody naukowe co do skuteczności i bezpieczeństwa takiego postępowania. Należy zdać sobie sprawę, że jeśli politycy czy tzw. eksperci nakazują nam noszenie masek to na nich spoczywa ciężar dowodu, że jest to właściwe postępowanie. Jeśli takich dowodów nie ma, a jest to przecież kwestia czysto medyczno-naukowa, to należy się zbuntować. Jesteśmy wolnymi ludźmi i nie musimy godzić się na pseudonaukowe, medyczne eksperymenty, jakie znamy z historii.

Warto też rozprawić się z argumentem, że przecież lekarze, np. chirurdzy noszą maski, z czego miałoby wynikać, że są one skuteczne przeciw zakażeniu się wirusami układu oddechowego. Bardzo dobrze wyjaśnił tę kwestię dr med. Jim Meehan: „Jestem chirurgiem, który wykonał ponad 10 000 zabiegów chirurgicznych, nosząc maskę chirurgiczną. […] Założenie, że noszenie masek przez chirurgów stanowi dowód na to, że „maski muszą działać korzystnie w powstrzymywaniu transmisji wirusa” jest błędem logicznym, który zaklasyfikowałbym jako argument fałszywej równoważności lub porównywanie „jabłek do pomarańczy”. […] chirurdzy rzeczywiście noszą maski, aby zapobiec zakażeniu pola operacyjnego oraz odsłoniętych tkanek wewnętrznych pacjenta tym, co może wydostać się na zewnątrz z ich dróg oddechowych. […] Jeśli chirurg byłby chory, a zwłaszcza na infekcję wirusową, nie przeprowadzałby operacji, bo wie, że jego maska chirurgiczna NIE powstrzyma wirusa”. (*)

Skutki uboczne

Poza faktem, że maski nie są skuteczne, powodują one również negatywne skutki uboczne. W badaniach u ogółu populacji raportowane są m.in. takie: duszność, niedotlenienie, hiperkapnia (podwyższony stan dwutlenku węgla we krwi), zwiększona kwasowość i toksyczność, wzrost poziomu hormonów stresu, zmęczenie, stany zapalne, obciążenie psychiczne. Natomiast u dzieci występują: rozdrażnienie, bóle głowy (w tym migreny), problemy z koncentracją, pogorszenie nastroju, niechęć do wyjścia do szkoły lub przedszkola, pogorszenie zdolności uczenia się, senność, ograniczenie mimiki emocjonalnej, negatywny wpływ na nabywanie umiejętności społecznych.

Randomizowane badania z grupą kontrolną były tak projektowane, żeby odpowiedzieć na pytanie ‘czy’ maski są skuteczne. Pytaniem innej natury, którego nie należy mylić z wyżej postawionym jest pytanie o to, ‘jak’ to się dzieje, że maski nie są skuteczne, a więc o mechanizm. Możemy i namy odpowiedź na pytanie ‘czy’, a jednocześnie trwa dyskusja naukowa próbująca wyjaśnić ‘jak’. Bardzo interesującą kwestią jest to, dlaczego mamy w ogóle więcej zachorowań i zgonów sezonowo (okresowo), a nie są one równomiernie rozłożone w ciągu roku? Najbardziej przekonywującym dla mnie wyjaśnieniem jest takie, że transmisja wirusów układu oddechowego zależy w głównej mierze od bezwzględnej wilgotności powietrza. Im bardziej suche powietrze tym większe prawdopodobieństwo zakażenia. Zakażamy się przede wszystkim w pomieszczeniach o suchym powietrzu, które występuje w czasie jesienno-zimowym podczas okresu grzewczego. W takim powietrzu wydychane kropelki zawierające wirusy są bardzo małe (tzw. aerozole) i mogą unosić się godzinami w (zamkniętym) pomieszczeniu. Są one tak drobne, że stanowią część powietrza i bardzo łatwo są wdychane pomimo maski aż do płuc. Gdy wilgotność wzrasta aerozole łączą się ze sobą (aglomerują), co powoduje zwiększenie masy i tym samym opadanie pod wpływem siły grawitacji. Liczba wirusów w powietrzu i co za tym idzie zakażeń wówczas drastycznie spada, co powoduje oczywiście mniej zachorowań i zgonów.

Oddajmy na koniec jeszcze raz głos dr. Meehanowi: „Pomimo że podmioty rządowe zajmujące się zdrowiem publicznym zmieniły o 180 stopni swoje rekomendacje w tej kwestii, nauka pozostała niezmienna. W międzyczasie nie pojawiły się też nowe badania wspierające tezę o konieczności noszenia masek w miejscach publicznych”. (*)

(*) „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy”, tom 3.

Dr Mariusz Błochowiak – doktor fizyki, pracował naukowo w Instytucie Maxa Plancka w Moguncji oraz instytucie badawczym SINTEF w Oslo. Opracował i opatrzył wstępem trzy tomy „Fałszywej pandemii. Krytyki naukowców i lekarzy”.

Czytaj też:
Dr Hałat: Ideologia cowidianizmu zebrała rekordowe żniwo
Czytaj też:
"Powrót sektorów, za którymi tęskniliśmy". Niedzielski zapowiada otwarcie gospodarki

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także