Gdzie jest wirus, kiedy śpi?

Gdzie jest wirus, kiedy śpi?

Dodano: 
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
14 czerwca, dzień 469. Wpis nr 458 | Kiedy 20 maja udzieliłem Mediom Narodowym wywiadu, przyniosłem tam grafikę. To zawsze dobrze zilustrować swoje tezy, szczególnie w telewizji.

Wygrzebałem pewien wykres z fejsa, ale zrobiony wedle oficjalnych danych i patrzyłem się na niego, patrzyłem i mnie tknęło, że wszystko mam przed sobą i nie widziałem oczywistości. Dowodu na to co się dzieje z tą „pandemią’.

Oto on, kowidowe zgony w Polsce, od początku pandemii do maja 2021:

Ta pierwsza strzałka, to „pacjent zero”. Wtedy się zamknęliśmy na Kwarantannę Pierwszą. Mam pytanie – ktoś na tym wykresie widzi tzw. „Pierwszą Falę”? Kiedy zamykał się świat na kowida (a właściwie z pozytywnym wynikiem testu) zmarło na niego na Ziemi 4.300 ludzi. I dostaliśmy jobla od razu. Kiedy robiłem pierwszy wywiad z Pawłem Klimczewskim, a było to 31 maja 2020 (ale ten czas leci), to na pytanie moje „czy będzie druga fala?”, odpowiedział coś co mnie zaszokowało: „a pierwsza w ogóle była”? On, analizując sobie na podstawie modeli matematycznych, chciał się dowiedzieć kiedy umrze, a okazało się, że jest płasko, za to media bujają wzrosty i ten dysonans spowodował, że go „wciągło” i zajął się wirusem, a właściwie już powoli wyłącznie jego medialnymi przejawami.

W głowach i ekranach

A więc wróćmy do wykresu – „Pierwsza Fala” była wyłącznie w naszych głowach i na ekranach, najpierw z Wuhan, potem z umierającej Lombardii. Od samego początku należało odrzucić bujanie zakażeniami wykrywanymi, i zweryfikowanymi już kompletnie jako szrot narzędziami – testami. To one nami falowały – statystyki wyciągnięte z …. Plus obrazki ludzi pod respiratorami w otoczeniu kosmitów. To robiło wrażenie. I tak dojechaliśmy na płasko do słynnego października i wtedy dopiero ruszyło. Tak wirusy nie postępują. Wiadomo już, że żadne metody spłaszczania nie działały, a nawet jakby działały, to dlaczego nagle przestały w październiku? Wirus sobie rośnie, nasyca się, lud się uodparnia, zakażenia spadają i po herbacie. A tu u nas – zupełnie inaczej. Oczywiście jakiś hurraoptymista może powiedzieć, że to właśnie przez lockdowny i dystansowanie udało się spłaszczyć krzywą, ale jeszcze raz – gdyby to była prawda, to dlaczego to działało marzec-październik, a potem się posypało w dwie fale, jedna po drugiej?

Dziwny to wirus – zakaził cały świat, ale tylko medialnie, bo okazało się, że zaraz po starcie poszedł spać na 8 miesięcy. Gdzie był wtedy wirus? Tak naprawdę to sobie dawno krążył po społeczeństwie, bo to zakaziło się szybciej niż pokazywały to testy, my zaś zwiększając ich ilość odkrywaliśmy tę prawdę interpretując to w jakieś fale. A fale zgonów nie wystąpiły, my zaś kołysaliśmy się w rytmie zwiększania się zakażeń. Przecież wirus wykluwa się góra 10 dni i po pierwszym zamknięciu w marcu 2020 powinniśmy odczekać do góra połowy maja 2020. Kto zachorował – leczyć, kto nie, ten się nie będzie miał od kogo zakazić, a więc do roboty. A tak miliony zdrowych siedziało po domach, czekając aż tysiące wyzdrowieją, często chorując bardziej na kwarantannę niż na jakiegoś wirusa.

Zbiorowa utrata odporności

Ja uważam, że cały ten okres, gdy szło płasko, to był okres nie wirusa, ale naszego zbiorowego tracenia odporności. Wszystkie zachowania i decyzje władz do tego prowadziły. Nie kontaktowaliśmy się z ludźmi, nasz system immunologiczny nie trenował się w kontakcie z mniejszymi dawkami patogenu. Ba, siedzieliśmy po domach, nie wychodziliśmy i mieliśmy przez to o wiele większe szanse na zakażenie się od domowników. W dodatku – thank you media – doszedł stymulowany stres, który najbardziej chyba obniża odporność. A było czym się strachać, media mnożyły kolejne czarne wieści z frontu walki z koroną – przegrywaliśmy (na ekranie, bo w rzeczywistości jak widać nic się specjalnego nie działo). Do tego dołożyliśmy gmeranie przy służbie zdrowia, które poprzedziło gwałtowny skok zgonów niekowidowych.

Właściwie od marca zaciągaliśmy dług zdrowotny, „diagnozując” przez telefon, nie lecząc tych chorych na inne choroby, a ujednoimiennianie od września 2020 szpitali i wykopywanie „zwykłych” pacjentów do domu z przerwanymi kuracjami nie dało na siebie długo czekać. Te trzy czynniki, czyli utrata odporności, stres i dług zdrowotny, zwłaszcza ten ostatni, zdawało się, że zaciąga dług, ale jego spłacanie rozłoży się na lata, tak, że będzie trudno znaleźć związek przycznowo-skutkowy. Tacy nieleczeni na raka, to by umierali przecież nie na raz, tylko po kolei, w ramach własnego rytmu życia i śmierci. A tu wszystko od razu strzeliło i mieliśmy skok +45.000 zgonów w okresie połowa października-połowa listopada. Do końca roku 100.000 ponadnormatywnych zgonów, w pierwszym kwartale – kolejne 30.000.

Jedyne wytłumaczenie tego, to dla mnie, na logikę stanowi powrót do źródeł. Skoro przez cały boży rok 2020 traciliśmy odporność, to jak przyszedł sezon na grypę, to byliśmy tak słabi, że byle syf, którego w latach poprzednich nawet nie zauważaliśmy, kiedy się z grypą nie certoliliśmy, teraz kładł nas na łopatki. I tak umierali powikłani niekowidowi.

Skuteczność szczepień. Jak jest naprawdę?

No i drugi garbik z wykresu. Druga strzałka, to wtedy, kiedy zaczęliśmy się szczepić. Ja już nawet nie piszę, że to szczepionki zrobiły drugą falę, nie. Zakładam, że tak nie jest, choć mam pewne wątpliwości. Druga górka pokazuje w najlepszym przypadku, że szczepionka nie powstrzymała żadnej drugiej fali. Oczywiście – znowu – można spekulować, że gdyby nie akcja szczepienia to by nam wyskoczyło do góry, tyle, że to właśnie spekulacje. Ja mam już dość, że jak, na początku po szczepieniu, zgony spadły, to się mówiło, że to dzięki szczepionkom, a jak teraz rośnie – to przez foliarzy. Szczepionki raz działają z 90% skutecznością, potem się okazuje, że tak, ale tu chodzi o lżejszy przebieg, a więc zaszczepiony może się zakazić. Niech będzie, że szczepionki powstrzymują transmisję wirusa (a czemu nie zgony?), ale z badań wychodzi, że szczepnięty zakaża się trudniej niż niezaszczepiony, ale jak się już zakazi, to procentowo umiera ich dwa razy więcej niż zakażonych foliarzy.

Staty zakażeń da się oszukać, wystarczy tylko zwiększać liczbę sekwencji przy testowaniu. To tak jak z referendum konstytucyjnym w UE. Się testowało aż do skutku i zwiększanie liczby sekwencji przeczula testy, można na tym poziomie wykreować dowolne fale, a o to pytali niezależni lekarze na swojej otwarciowej konferencji. Milczenie było im odpowiedzią. Ale zgonów nie oszukasz. Możesz się pobawić w sztuczkę umarł Z kowidem czy NA kowida, ale jak suma słupków się podniesie to i tak trzeba się będzie tłumaczyć. Te 130.000 zgonów kłuje w oczy, choć jakiś szmaciarz wymyślił w mediach określenie, że to „ciche ofiary kowida”. Dobre mi, ciche. Bo media o tym nie mówią? Ludzie giną na masową skalę na skutek decyzji administracyjnych, zaraz będą szczepić dzieci, a my tu się wrytm mediów zajmujemy postami z pudelka retwittowanymi przez prezydenta Dudę.

A więc jak ktoś Was zwyzywa od płaskoziemców, którzy mordują swym głupim uporem starszych, a niedługo i zaszczepione dzieci, to wyciągnijcie ten wykresik. I siądźcie sobie ze „światłym inaczej” i przypomnijcie sobie analizy na poziomie klasy podstawowej.

Zaczynamy, jak zwykle, od prostego pytania: „Gdzie jest wirus, kiedy śpi”?

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Czytaj też:
Testujemy narrację czwartej fali

Czytaj także