Kot a sprawa polska

Kot a sprawa polska

Dodano: 
Ogrodzenie na polsko-białoruskiej granicy
Ogrodzenie na polsko-białoruskiej granicy Źródło: Ministerstwo Obrony Narodowej
JERZY KARWELIS | Ni z tego, ni z owego nagle mamy kryzys imigracyjny. Gdy patrzyłem, co się stało, że właśnie teraz, to wyszło mi tylko jedno – korelacja jest wyraźna ze zdjęciami z kabulskiego lotniska i dramatem, który widział cały świat. Nagle piechurzy pokonali w tydzień 5 tys. km i wylądowali pod polską granicą. Dlaczego? No przecież już nawet szczerzy entuzjaści przyjmowania jak leci („a później się ustali, kim są” – posłanka Hartwich) nie zaprzeczają procederowi. Wiadomo, że uchodźcy są transportowani wcale nie z Afganistanu, tylko z Iraku, samolotami do Mińska i odprowadzani pod polską granicę przez straż graniczną Białorusi. A więc jak to jest, że wiedząc to wszystko, wciąż można obstawać, by tych nieszczęśników przyjąć?

Obserwujemy nagłe wzmożenie. Jak pisałem – zadziwiająco nagłe, bo nic się nie dzieje, nie ma żadnej fali, co najwyżej badania szczelności granicznej tamy, zanim ruszy nawała. A więc jeszcze bardziej cyniczne działania. Ale wzmożeni epatują pięknoduchostwem: trzeba przyjąć uchodźców z powodów humanitarnych, Polacy to faszyści, żołnierze to śmieci. Trzeba się pochylić nad każdym istnieniem i „ani jednej łzy”. Jest to okropna naiwność w służbie złych ludzi, którzy jadą na niej jak na starej kobyle. Wracają demony roku 2015 z tą samą argumentacją. Ale – o dziwo – Zachód wyciągnął już z tego wnioski i mocno się okopał, ale nasi akolici, w nuworyszowskim zapale, jeszcze nie wyczuli mądrości etapu i dalej wysadzają pociągi niepoprawności politycznej.

Całość dostępna jest w 35/2021 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także