Nowa edycja rządowego programu. Finansują pod przymusem podatnicy

Nowa edycja rządowego programu. Finansują pod przymusem podatnicy

Dodano: 
Miejsce na auto elektryczne. Zdj. ilustracyjne
Miejsce na auto elektryczne. Zdj. ilustracyjne Źródło: Unsplash / Michael Marais
Państwo polskie dopłaca do zakupu używanych samochodów elektrycznych. Koszt przedsięwzięcia poniosą podatnicy.

W lutym startuje kolejna odsłona programu "Mój elektryk", w ramach którego rząd przewiduje dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych, w tym również używanych. Maksymalna wysokość dotacji może wynieść nawet 40 tys. zł. Deklarowanym celem programu jest rozwój elektromobilności. Wprowadzone zmiany spotkały się z krytyką części przedsiębiorców, gdyż ograniczają dostępność dopłat dla wielu firm.

Krytyka ze strony przedsiębiorców

Program został opracowany w ramach Krajowego Programu Odbudowy, który wymagany przez Unię Europejską. Nowa edycja ma umożliwić zakup około 40 tys. pojazdów elektrycznych, jednak wykluczenie z programu małych i średnich przedsiębiorstw wzbudziło sprzeciw tych środowisk. Protestują stowarzyszenia zrzeszające przedsiębiorców, które określają decyzję jako "dyskryminującą" i niezgodną z zasadą równego traktowania.

Dopłaty będą dostępne jedynie dla osób prywatnych oraz prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Maksymalna kwota dotacji wyniesie 40 tys. zł, a budżet programu to 1,6 mld zł. Dodatkowe premie można uzyskać na przykład za złomowanie starego pojazdu. Dopłaty obejmują samochody do 225 tys. zł netto z przebiegiem nieprzekraczającym 6 tys. km.

Ministerstwo odpiera zarzuty

Ministerstwo Klimatu i Środowiska tłumaczy, że decyzje dotyczące kształtu programu zostały podjęte w ramach konsultacji z Komisją Europejską i nie przewiduje się w nich zmian. Jednak dla wielu przedsiębiorców ograniczenia oznaczają trudności w dostępie do nowych technologii, co może opóźnić ich rozwój w kierunku tzw. zrównoważonej mobilności.

W poprzedniej edycji programu "Mój elektryk" dopłaty obejmowały również samochody używane. Osoby prywatne mogły otrzymać dotację w wysokości 18 750 zł lub 27 000 zł, jeśli zadeklarowany roczny przebieg wynosił co najmniej 15 tys. km. Dla pojazdów dostawczych kwoty te wynosiły odpowiednio do 50 tys. zł lub do 70 tys. zł, w zależności od przebiegu. Maksymalnie dotacja pokrywała 20–30% kosztów kwalifikowanych.

Bartoszewicz: Będzie zrzutka społeczeństwa na ładowarki dla bogatych?

Ekonomista dr Artur Bartoszewicz mówił w kwietniu ub. roku w wywiadzie na kanale Telewizja TVT o ogromnych i niepotrzebnych kosztach, jakie muszą ponosić Europejczycy w związku z Zielonym Ładem. Mówiąc o absurdach unijnych wymagań, ekonomista przywołał kwestię ładowarek dla aut elektrycznych, do czego zobowiązuje unijne rozporządzenie ws. rozwoju paliw alternatywnych.

– Mamy zbudować w Polsce publiczne stacje ładowania samochodów elektrycznych. Macie Państwo swoje samochody, jeździcie na stację benzynową. Wybudował ją inwestor, który sprzedaje paliwo. Inwestor, który zrealizował tę inwestycje, wkalkulowuje w cenę paliwa amortyzację majątku, który wytworzy – on chce zarobić, ale wcześniej wyłożył na to pieniądze. Tu jest mowa o publicznych stacjach. To znaczy, że musi zrealizować to państwo, czyli zabrać nam z podatków, okraść nas, żeby zbudować dla bardzo wąskiej grupy społecznej stacje ładowania – powiedział ekonomista, przypominając, że samochody elektryczne są bardzo drogie i mogą sobie na nie pozwolić tylko ludzie bardzo majętni.

Wytworzyło się totalną fikcję przerzucania kosztów na część społeczeństwa, która w ogóle nie ma korzyści z danego rozwiązania, a decyzje zapadają z zewnątrz – zwrócił uwagę.

Bartoszewicz przypomniał też, że wbrew obowiązującej w Unii Europejskiej narracji auta elektryczne wcale nie są ekologiczne.

Czytaj też:
Polacy nie chcą aut elektrycznych. Bez państwowych dopłat sprzedaż dołuje
Czytaj też:
Samochód elektryczny? Celebryta krótko: Chcesz kupić? Walnij się w łeb

Opracował: Grzegorz Grzymowicz
Źródło: PCh24.pl / Telewizja TVT /gazetaprawna.pl / sejm.gov.pl
Czytaj także