Grypa a kowid. Testy zamulają

Grypa a kowid. Testy zamulają

Dodano: 
Test na COVID-19, zdjęcie ilustracyjne
Test na COVID-19, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
30 sierpnia, dzień 546. Wpis nr 535 | 20 września 2020 r. w swoim wpisie zapowiedziałem, że grypa nas wykończy. Niestety – wykrakałem.

Spekulowałem, że jak przyjdzie sezon na grypę, ta pomiesza się nam z kowidem i fala zwyczajowej grypy pod koniec roku zaprowadzi nas w zaułek reagowania jak na pandemię i zamykania szpitali, by ratować kowidowców. Nie przewidziałem, że skala będzie aż tak duża, że reakcje władz doprowadzą do skokowego wzrostu „cichych ofiar kowida”(bądź przeklęty człeku coś wymyślił to określenie), który zabrał ponad 40.000 ponadnormatywnych zgonów już na przełomie października i listopada 2020 roku.

Potem zacząłem się zastanawiać nad fenomenem zniknięcia grypy. Ta jakby się zamieniła miejscami z kowidem, ale przecież nie mogło tak być, bo porównanie kowida do grypy to największa herezja według koronaentuzjastów. Wtedy wyspekulowałem sobie kilka wariantów – dlaczego tak mogło się zdarzyć. Wygrywał logiczny wniosek, że – skoro grypa nie mogła tak ot sobie zniknąć z planety – to diabeł ukrywa się w metodzie. To znaczy, że grypa jest i testy PCR wykrywają ją jako koronawirusa, w związku z czym miliony ludzi lądują z grypą na kwarantannie, zamiast jak zwykle to było do tej pory – pod kołderką i ze wszystkim co wzmacnia organizm. Zaś uprzednio nabywa odporności na świeżaku prowadząc zdrowy tryb życia, a nie stresując się w zamknięciu kwarantann.

Myślałem, że tę hipotezę powtórzę na progu sezonu jesiennego, wskazując na niebezpieczeństwo tego, że historia zatoczy koło i będziemy walczyć z grypą i koronawirusem jako wyłącznie koronawirusem. To znaczy, popędzani testami, w gruncie rzeczy wykazującymi normalną falę jesiennych gryp, wejdziemy w lejek lockdownów, a co najgorsze ujednoimienniania szpitali. Czyli powtórki wersji z poprzedniej jesieni, która – do końca sezonu grypowego – kosztowała nas ponad 100.000 ponadnormatywnych zgonów.

Epokowe odkrycie

Dziś znalazłem naukowe potwierdzenie słuszności mojej hipotezy, które wyjaśnia cały ten splot tragicznych okoliczności (oczywiście przy założeniu, że świat się pomylił, a nie sterował w tę stronę). Otóż okazało się z badań amerykańskiej CDC przeprowadzonych na testach (czyli testy testów), że pozytywny test światowo uznawany za standard (przynajmniej u nas) wcale nie oznacza zakażenia. CDC wycofało się z testów PCR ponieważ uznało, że nie są one w stanie odróżnić zakażenia kowidem od zwyczajnej grypy i w obu przypadkach wskazuje na wynik pozytywny. To, nie waham się użyć tego słowa, epokowe odkrycie.

Pal licho, bo to robota dla śledczych, czy to się stało przez pomyłkę spanikowanych władz, które szukały wszelkich wyjść, czy to było działanie zamierzone. Przypomnę, że to dopiero testy WYWOŁAŁY pandemię, bo bez nich nie wiedzielibyśmy, że mamy kłopot, Zresztą nawet je mając wciąż statystyka pokazuje, że nic strasznego się nie dzieje. A więc władze reagowały tylko na alarmistyczne dane zakażeń, chociaż wyszło dziś, że pokazywały one w równej mierze kowida co sezonowe grypy. A więc te pozytywnie fałszywe testy, nagłaśniane przez media w postaci rosnących statystyk wprowadziły panikę wśród ludu i nadreakcję władz, bo przecież „coś trzeba zrobić”. A więc na wszelki wypadek wszyscy w maski i zamykamy biznesy, by było widać naocznie, że reagujemy.

No dobrze, powie ktoś, a wielu takich mam, bo poruszam się wśród lekarzy, to na co umierają ludzie pod respiratorami, dlaczego jednak mamy jakiś wzrost zgonów w stosunku do lat uprzednich? Tak? No to zobaczmy na tę tabelkę:

Jak już pisałem, na zgonach nie wychodzą żadne rewelacje, bo zakażonych, czyli testów pozytywnych, z powodów powyższych wątpliwości co do ich wiarygodności, nie należy brać pod uwagę. Dodajmy, że prawie nikt nikogo, tym bardziej bez objawów, nigdy nie testował masowo na okoliczność posiadania grypy. Ilość przeprowadzonych testy grypy do testów na kowid to różniac 2.800%. Człowiek szedł do internisty, posmarkał, pokaszlał, ten go osłuchał (dziś to niebywały luksus) i szedł do domu pod kołderkę, a nie na kwarantannę, czy do szpitala. Jak się za starych czasów pogarszało, to się dopiero szło do szpitala. A teraz testujemy nawet bezobjawowych, bo chce się polecieć do Grecji. I wychodzą. Raz, że cuda, bo fałszywie pozytywne wyniki są wpisane w zbytnią czułość testów. Z drugiej strony – wychodzą jako kowidopozytywne zwykłe grypy. I robimy sobie fale – w rytm sezonowości grypowej.

Cztery pory roku

Piszę o tym, bo ten scenariusz może nas czekać. Władze zapowiadają IV falę, widocznie znają tę prawidłowość, że ona i tak przyjdzie w sezonowym rytmie, bo obecne dane nie wskazują na żadne cuda. Ja wiem, że dzienny wzrost z 1 do 10 zakażonych to 1.000%, ale ile się tak można bawić? Zaraz zakażenia tak testowane mogą wyskoczyć do góry i zacznie się panika, wzmacniana przez przebierające nogami media. Bo nie wiem czy zauważyliście – zrobiło się w mediach nudno, bo nie ma kowida, a ile można jechać z propagandą szczepionkową i tropieniem szczepoterorystów? Zaraz się zacznie wchodzenie do lejka. Najpierw parę powiatów, potem województwa, czerwone, zielone, żółte. Rzecz można – tęczowe. Potem wzajemna wrogość Polaków i szukanie wewnętrznych winnych tej sytuacji, jakby lockdowny były jakimiś żywiołami, na które nie mamy wpływu, a nie decyzjami administracyjnymi niekompetentnych gron.

I najgorsze, że bez ogólnej refleksji ten stan się będzie… sezonowo powtarzał. Że będziemy mieli cztery pory roku: lockdown, lockdown, lockdown i lato. Dziwi mnie jedno – wszystkie złe wieści na temat koronawirusa rozchodzą się szybko i są w postępowaniu władz natychmiast aplikowane jako strategie. Zaś wszelkie „dobre” wieści, że coś może pójść lepiej, albo, co nie daj Boże, żeśmy się gdzieś mogli pomylić i można z tego wyjść na świat, okazują się zwalczane i przemilczane. Czyli mamy międzynarodówkę obostrzeń, zaś dobre praktyki są lokalne i wyciszane.

U zarania „pandemii”, były testy, drugim filarem były media, które tymi wynikami testów epatowały, chcę wierzyć, że w naiwnej pogoni za zasięgami. Teraz okazuje się, że ten testowy spust pandemii był kapiszonem. Ale zabrnęliśmy za daleko, żeby się przyznać do takich błędów. Lepiej nam bytować w błogostanie niezauważania weryfikujących faktów. Tylko lepiej komu? Nam – zatomizowanemu i upodlonemu ludowi, czy władzy, która boi się stanąć w prawdzie, że spanikowała i dalej będzie brnąć, powtarzając te same zachowania? W płonnej nadziei, że te same środki w tych samych okolicznościach przyniosą inne, lepsze rezultaty.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Czytaj też:
Ratowniczka, czyli służba zdrowia zagląda za drzwi systemu
Czytaj też:
Szczepionki okiem fachowców. Tych wyklętych

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także