Ratowniczka, czyli służba zdrowia zagląda za drzwi systemu

Ratowniczka, czyli służba zdrowia zagląda za drzwi systemu

Dodano: 
Ambulans pogotowia ratunkowego w Przemyślu
Ambulans pogotowia ratunkowego w Przemyślu Źródło:PAP / Darek Delmanowicz
18 sierpnia, dzień 534. Wpis nr 523 | Sporo pisałem o utraconych etosach zawodów społecznego zaufania i że lekarze się do nich załapali z powodu kowida. Chodziło o erozję tego zaufania, a przypomnę, że zaczynaliśmy od klaskania lekarzom nawet w bezradnym wtedy (?) Parlamencie Europejskim, który swą postawą na początku pandemii dowiódł, że nie ma żadnych zdolności organizacyjnych w kryzysie.

Potem poszło z teleporadami i ekspertami medycznymi, którzy publicznie, pod marką lekarzy zaprzeczali logice, kluczyli, kłamali i powoływali się na swój etos, co tylko go podkopywało. Teraz trafiłem na jedno świadectwo, które pokazało mi kolejny etap tej lekarskiej zapaści, przeczuwany przez myślących i doświadczony przez chorujących. Ale najpierw świadectwo.

„Anna Piżl na co dzień pracuje jako ratowniczka medyczna, a swoimi spostrzeżeniami dzieli się w sieci. Na Instagramie obserwuje ją ponad 25,8 tysięcy osób. Ostatnio postanowiła opowiedzieć o przykrej sytuacji, która spotkała ją na SOR-ze. Kobieta obudziła się w nocy z silnym bólem w okolicy mostka i drętwieniem rąk oraz nudnościami. Około 2 w nocy karetka zabrała ją na SOR. Nie przyznała się jednak, że pracuje jako ratowniczka. Jak tłumaczy: „Nie chciałam mówić, że jestem ratownikiem, nie chciałam korzystać z przywileju i znajomości”.

Oddział był pusty, nie działo się nic poważnego. Mimo tego kobieta musiała długo czekać, aż ktoś się nią zajmie: „Czekam. Oddział kompletnie pusty, spokojna noc, nic się nie dzieje. Z zabiegowego dochodzi smalltalk pielęgniarek, kilka medyków leniwie przechodzi korytarzem, ktoś z personelu wychodzi na papierosa na podjazd dla karetek. Boli mnie. Boję się. Po jakimś czasie przychodzi ratownik zmierzyć mi ciśnienie”.

"Chce mi się płakać"

Pani Anna relacjonuje, że lekarz był wobec niej zupełnie obojętny: „Nie przedstawia się, nie informuje co robi, nie wygłasza żadnej, nawet czysto grzecznościowej formułki. Jestem meblem. Gdy sugeruję, żeby zrobić troponiny, jest ironiczny i pokrzykuje na mnie „pani jest lekarzem”? Nic nie mówię. Siedzę dalej”.

Ból nasilał się z każdą chwilą, jednak kobieta była pozostawiona sama sobie: „Chce mi się płakać – trochę ze strachu, trochę ze wstydu, że należę do tej samej ochrony zdrowia. Gdzie nikt nie ma na tyle empatii, żeby w spokojną noc, na kompletnie pustym sorze, po prostu kucnąć obok pacjentki, popatrzeć jej w oczy i powiedzieć „nazywam się Kowalski, jestem ratownikiem, widzę że pani bardzo się źle czuje. Za chwilę podejdzie moja koleżanka i zrobi pani EKG. Zrobimy wszystko, żeby pani pomóc”. Nic takiego się nie zdarza”.

W końcu nie wytrzymała i przyznała się, że pracuje jako medyk. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się zmieniło: „Troponiny, EKG i rozmowa jak się czuję, dzieją się w kolejnych dwóch minutach, wszystko toczy się jak w filmie. Zajmują się mną profesjonalnie dwie osoby, są miłe, skuteczne, przepraszają za niedogodności”.

Ostatecznie badania wyszły w porządku. Jednakże po wizycie na SOR-ze kobieta wyniosła tylko gorzkie wspomnienia:”Rozpłakałam się wracając do domu. Jeśli jesteś „nasz” – dostaniesz szybką pomoc, życzliwość i zaangażowanie. Jeśli jesteś obcy, nie zasługujesz na „dzień dobry”. Siedź na ławce i się bój”.

Tyle świadectwo. Co z niego wynika? Po pierwsze – niezwykła postawa ratowniczki. Myślę, że większość medyków od razu w kontakcie ze „swoimi” powiedziałaby, że jest „od nich”. Pani Anna, myślę, że ze skromności, tego nie powiedziała. Tym samym automatycznie weszła w format „obserwacji uczestniczącej”, czyli doświadczenia czegoś co się chce sprawdzić poprzez uczestnictwo. I wynik ją zszokował. Mamy dwie grupy – motłoch i kastę. Ta ostatnia ma inne standardy do samoobsługi i jest to dla niej naturalne, niepisane prawo, tak jak dla większości, czyli reszty pacjenckiej mierzwy… zrozumiałe.

Cechy cynicznej kasty

Od razu poczynię zastrzeżenie. To co piszę nie dotyczy wszystkich medyków. Sam mam wielu znajomych wśród lekarzy i dam głowę za ich profesjonalizm w podejściu do KAŻDEGO pacjenta. Nawet nie chce mi się dywagować gdzie jest większość w tym podziale na postawy: wśród lekarzy etosowych czy cynicznych. Nie w tym rzecz. Chodzi o patologiczne zachowania, które, bez względu na obiektywny rozmiar występowania, w odbiorze społecznym nadają zawodowi medyka cech cynicznej kasty.

Zawsze, jeszcze przed kowidem, zastanawiałem się jak to z tym było, skąd to się brało i miałem różne odpowiedzi. Ale teraz mam jeden zasadniczy wniosek. Koronawirusowe przygody rozwarły te norzyce cynizmu i etosu. To znaczy, że postawiły całe środowisko na polu rozdartych ekstremów, szczególnie widocznych, niestety, w przypadku postaw wstrętnych. Dlaczego wirus przyspieszył ten proces? Myślę, że z powodów systemowych. Lekarze po prostu zobaczyli, że system może traktować pacjentów jak mierzwę, skazywać na brak opieki, przerywanie kuracji, w końcu – umieranie. I nic się nikomu na górze nie dzieje, a więc pewne, że i na dole też nic się nie stanie.

No bo popatrzmy – jak niekorzystne i śmiertelne reperkusje rodzi system teleporad. Przecież lekarze po drugiej stronie słuchawki stępiają swoją wrażliwość na pacjenta, popadają w automatyzm. Automatyzm właśnie kryty przez system, no bo jak mogą być odpowiedzialni za zdrowie pacjenta przebadawszy go przez telefon? A w szpitalach jak to było (i będzie, bo idzie IV fala?) za kolejnych fal? Przypomnę. Jak ktoś z poważnymi chorobami dostawał kowida – lądował nie na oddziale specjalistycznym, tylko na kowidowym. I co tam robił? Ano „leczono” go na kowid lekarstwami, które nie bardzo działały, albo dołączano go do aparatury tlenowej, później do respiratora. A jak leczono jego schorzenia inne niż kowid? Nie leczono. No bo jak, skoro na jednym oddziale znajdowały się przeróżne „wyspecjalizowane” choroby? Czasami wpadał (przebrany za kosmitę) specjalista od danego schorzenia z innego oddziału. A więc lekarze byli świadkami systemowego nieleczenia pacjentów u siebie na oddziałach. I nikomu nic się nie stało. Wśród decydentów i wykonawców, rzecz jasna, bo już pacjentom działo się sporo.

Równi i równiejsi

Przy takich mechanizmach łatwo popaść w brak szacunku do życia „szarego pacjenta”. Co słabszym pękają etyczne normy. A któż z nas nie ma swoich prób własnej słabości? Kastowość takiego doświadczenia prowadzi właśnie do takich podziałów. Na „swoich” w służbie zdrowia, do których stosuje się właściwie takie standardy, które powinny być normalnością, zaś w kowidzie są luksusem. I na mierzwę pacjencką, z którą nie trzeba się liczyć. No, bo jak nikomu włos z głowy nie spadnie za administracyjne decyzje, które doprowadziły do śmierci ponad 100.000 niekowidowych pacjentów, to co się może stać lekarzowi, który „da posiedzieć” na korytarzu gościowi, którego coś boli? A jak się przekręci, to sprawę da się jakoś obejść. Będzie krótki szumek, ktoś coś napisze i… nic się dalej nie będzie działo. A swoich trzeba obsłużyć innym trybem. No bo przecież MY możemy kiedyś sami zachorować, a więc będziemy liczyli na wdzięczność. Swoich.

Pani ratowniczka się załamała, kiedy się sama przekonała jak działa służba, w której służy. Do tej pory po prostu odwoziła pacjentów do drzwi służby zdrowia, która się nimi zajmowała dalej według własnych procedur. Dziś zajrzała za te drzwi jako pacjent. I to ją przeraziło, bo zobaczyła co się dzieje za tymi drzwiami. Jej reakcja dowodzi, że nie jest zepsuta, ale też i tego, że żyła do tej pory w jakiejś ułudzie. Ciekawe ilu medyków ma tak jak ona? Czyli nie jest zepsutych i nie dziwi się temu co jest za drzwiami służby zdrowia. Głównie dlatego, że tam pracuje od dawna i pogodziło się z systemowym brakiem odpowiedzialności. A taki stan rzeczy rozzuchwala wielu. Efektem są „dwie wrażliwości”.

Tylko na którą z nich załapujemy się my – pacjenci? Czyli ci, którzy płacą za taką zabawę tym, którzy dokonują takiej okrutnej selekcji.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Czytaj też:
Szczepionki okiem fachowców. Tych wyklętych
Czytaj też:
Jaka piękna katastrofa

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także