Ja już wiele razy słyszałem o wprowadzaniu istotnych zmian „pod płaszczykiem” zdarzeń głośnych acz bez znaczenia. Ale tu mowa o czymś innym, tu się nie szczypią, jadą w biały dzień, bo naród – tu europejski – zajęty jest kowidem, zaś więzi społeczno-polityczne są już tak porwane, że nawet nie ma komu krzyknąć – gore!
Chodzi mi o najnowszą strategię Unii Europejskiej, nazwaną dowcipnie (nie będzie do śmiechu) Fit for 55. Co oznacza, że mamy się tak odchudzić z zanieczyszczeniami, by w roku 2030 osiągnąć redukcję gazów cieplarnianych o 55%. Mówi o tym 12 projektów dyrektyw unijnych, zaś rozprowadzającym jest dobrze nam znany w Polsce Frans Timmermans, z powodu swego serwilizmu w stosunku do Berlina, zwany nad Wisłą „owczarkiem niemieckim”.
Media rozgrywają tę sprawę na zasadzie „low profile”, czyli jedziemy po cichutku. Choć sprawa jest zasadnicza dla przyszłości naszego kontynentu, czyli dla nas wszystkich, łącznie z Polakami, to w mediach, również naszych – ani dychu. U nas wiadomo – jak pisałem, my się będziemy jeszcze ze sobą kłócić jak nas obcy będą licytować. Będziemy w tej śmiesznej bańce medialnej (mydlanej?) ze swoimi sprawkami, zaś świat będzie nie tylko się nami nie przejmował, ale nas zrobi na szaro. O dziwo cichutko o 12 dyrektywach Fransa również w Europie, umęczonej pełzającą kowidozą, walczącą na ulicach o swoją wolność (tego w mediach też ani dychu), bo połączenie między suwerenem a jego przedstawicielami zostało trwale zerwane. Przez przedstawicieli. A więc cicho jest, więc spójrzmy o czym.
Otóż dyrektywa bierze się za rozszerzenie opłat emisyjnych na następne, teraz już nie tylko przemysłowe, ale i społeczne obszary. Okropny ślad węglowy został namierzony bowiem i w paliwie lotniczym, i samochodowym, a także w mieszkalnictwie. Tak, że eko zapuka do domów Kowalskich. Dotąd dowiadywali się oni o tym (albo i nie) jak dostawali rachunek za prąd, bo w czarnowęglowej Polsce opłaty za media zawierają już rosnące opłaty emisyjne. Cena za emisję z tony węgla dochodzi do ceny samego węgla. A więc płacimy podwójnie. Również dlatego, że handel emisjami stał się jednym z popularniejszych przekrętów międzynarodowego kapitału spekulacyjnego. A więc co, kiedy i o ile podrożeje?
No, prąd pójdzie o 100% do góry, nie od razu, ale już w przyszłym roku się zacznie. I niech się ci co mało płacą nie cieszą, że to będzie może o stówkę więcej. Podskoczą ceny wszystkiego, bo do wyprodukowania wszystkiego potrzebujemy prądu, a ten będzie opodatkowany podwójnie. Zapłacimy więc 45 miliardów rocznie za prawa do emisji. Będziemy więc musieli importować energię, bo mamy ją zbyt czarną, co daje dodatkowe minus 10 miliardów. Tanie linie lotnicze? Bye, bye… Już nie polecimy sobie za parę złotych na Rodos. To były piękne czasy. Komisja Europejska prognozuje wzrost kosztów paliwa lotniczego z powodu opłat emisyjnych o 300%. Zaczną już w 2023 roku, a więc lecieć na wakacje póki czas. Polski Instytut Ekonomiczny wycenia, że średnio rocznie opłaty za energię w mieszkaniach wzrosną u nas o 429 euro, co razem z 373 eurasami za transport na jedną rodzinę daje dodatkowych kosztów 3.600 złotych rocznie.
Konsekwencje dla Polski
Jakie to będzie rodzić konsekwencje w Polsce? Popatrzmy. Zbliżamy się do granic tzw. „ubóstwa energetycznego”. Do tej pory brzmiało to mocno teoretycznie, teraz może nas nie być stać na korzystanie z energii i będziemy musieli oszczędzać. Siedzenie przy świeczkach (z własnej woli, ale też z powodu blackuotów) to będzie codzienność, tak jak kąpanie się rodzin (kiedyś?) w tej samej wodzie w wannie. Kolejna sprawa – będziemy mocno ograniczać naszą mobilność, no bo to do samochodu będzie strach wsiąść jak benzyna dojdzie do 8 zł za litr, zaś samoloty – jak wyżej. A więc nie będziemy się ruszać. No, ceny wzrosną, bo energia jest wliczona w koszty każdego produktu i większości usług. Będziemy mieli więc inflację. No i spadnie nasza konkurencyjność. Do tej pory mieliśmy jakieś tam przewagi nad innymi rynkami, na tyle silne, że przenoszono do nas produkcję. Teraz, kiedy będziemy szczególnie karani za grzech karbonizacji koszty energii wzrosną skokowo i przewyższą konkurencyjne pozycje, jakie dawała nam względnie tania siła robocza. Nie byłem zbyt dumny z naszej pozycji „montowni Europy”, bo marże realizowały się poza Polską, ale to przynajmniej było coś. Teraz nie będzie nic.
Może to i by był dobry impuls do rozwoju własnych zasobów gospodarczych (tak się na przykład zadziało z polską elektroniką w czasie embarga stanowojennego), ale musielibyśmy mieć do tego gotową gospodarkę. A nie mamy. Tu mógłby nas poratować Nowy Ład, ale do niego jeszcze daleko, bo to Unia gra na czas, zaś w parlamencie – zamęt. Pomijając czy rzeczywiście są tam takie scenariusze, by się gospodarczo usamodzielnić.
No dobra, zacisnę zęby i udam ekologa. Świat staje na krawędzi i zaraz klimat nas wykończy, bo my go wykańczamy. Planeta się nam odwinie. Niech będzie – przeczekamy jedno-dwa pokolenia przy świecach, planeta się oczyści i wyjdziemy na świat ze swoich jaskiń. Nawet dla czystości wywodu jestem w stanie przyjąć tę fantasmagorię. Ale my tu mówimy o planecie, zaś porządki robimy u siebie, a dla ekologii – cytuję: nie ma granic. Żyjemy na jednej planecie i wysiłki jednych bez przyłączenia się drugich są bez sensu. A więc popatrzmy jaka jest sytuacja wśród największych śmierdzieli. Proszę: oto Chiny dają do nieba rocznie 10 gigaton CO2, drugie są Stany – ponad 5, trzecie Indie – 2,6 i czwarta Rosja z 1,7 miliona. My – na 32. miejscu (per capita) ze swoimi 0,32 miliona ton rocznie. Ale my wychodzimy na Czarnego Luda i to nas dotkną te zmiany, bo my przecież z Europy pod rządami Unii, zaś 70% naszej energii pochodzi z obłożonego opłatami emisyjnymi węgla. Ale w Europie nie jesteśmy najgorsi, mimo to, jak szczur z europejską świnką morską, przegrywamy w PR.
Na wykresie widać jedno. Główny wzrost produkują Chiny, co daje wspomniane 10 gigaton, cała Europa daje 2 gigatony. Cały świat daje 34 gigaton, a więc jak Europa ambitnie zejdzie do 1 gigatony, to będzie to światowa redukcja o niecałe 3%. Czyli puścimy z torbami cały kontynent a planety i tak nie uratujemy, bo te redukcje zaraz przewyższy rozwijająca się i kopcąca Azja (o czym więcej poniżej). Ale tak by było gdybyśmy się zdecydowali na europejskie ubóstwo a świat co najmniej się zatrzymał z tym CO2.
A tu nic z tego, główny emitent, Chiny, już ma 4.700 kopalń węgla kamiennego i buduje nowych 100. W zeszłym roku Chiny uruchomiły trzy razy więcej elektrowni węglowych niż reszta świata. Do tego otwierają 40 nowych elektrowni węglowych. Ich wzrost, ponad dzisiejszy i tak rekordowy poziom emisji dwutlenku węgla, będzie ponad dziesięciokrotnie większy niż redukcje Timmermansa w ciągu dziesięciu lat. Co roku. Do Chin dołączają Indie i… Japonia. A my, w Europie, idziemy w drugą stronę z efektami kontrpoduktywnymi do założeń. Bo to przecież bilans całej planety się liczy i gdy my tu się będziemy wiatrakować za ciężkie pieniądze, oni i tak będą jeszcze bardziej kopcić.
Europa skansenem świata
Co to spowoduje? No, przede wszystkim Europa utraci już resztki swojej konkurencyjności. Kiedy my tu będziemy ubożeć energetycznie z powodów ekologicznych, oni tam jeszcze bardziej będą „fabryką świata”, bo w Europie przy takich kosztach energii nie będzie się opłacało już nic robić. I się rozjedziemy – Chiny z Azją będą rosły, my będziemy karleć, ale w zieloności swojej. Bo taka polityka Fit for 55 będzie prowadziła do deindustrializacji Starego Kontynentu. Staniemy się muzeum przeszłej wielkości. I kiedy Chińczycy osiągną obiecaną neutralność klimatyczną w 2060 roku, to my ze swoją w roku 2050 już tego nie doczekamy. Nie będziemy nic produkować, zaś nieliczni Europejczycy będą się zajmowali jeszcze bardziej obsługą wycieczek turystów z Chin, którzy przyjadą obejrzeć skansen dawnej chwały świata.
Tak to się skończą mrzonki ekologów. Nie wiem tylko jaka część z nich to pożyteczni idioci, a która część to całkiem płatne cwaniaki. Ciekaw jestem tylko czy kiedyś lud połączy kropki. No, w wyziębionym mieszkaniu, przy świecach ktoś może zadać jakieś pytanie. I skończy się pięknoduchostwo szczytnych zaśpiewów o planecie, którą trzeba ratować. A my, Polacy – no cóż. Będziemy się kłócić plemiennie, nawet przy świeczkach. O rzeczy ważne, o to kto lepszy – Kaczor czy Donald?
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.
Czytaj też:
Timmermans – herold religii klimatycznejCzytaj też:
"Fit for 55". Saryusz-Wolski: Czeka nas rewolta społeczna