Impreza u Mazurka, czyli suweren patrzy na elity

Impreza u Mazurka, czyli suweren patrzy na elity

Dodano: 
Politycy opozycji w Sejmie
Politycy opozycji w Sejmie Źródło: PAP / Tomasz Gzell
Dzień 569. Wpis nr 558. Ostatnio obiegły media sensacje, zainicjowane fotoreportażem dziennika „Fakt” na temat imprezy urodzinowej znanego dziennikarza Roberta Mazurka.

Dla niezorientowanych – pan Mazurek jest dziennikarzem głównie występującym w radiu RMF, gdzie przeprowadza ciekawe wywiady z różnymi politykami. Jest dociekliwy, potrafi przygwoździć interlokutora. Właściwie by się do niego wybrać to trzeba być przygotowanym na niespodzianki, niekoniecznie korzystne. Wydaje się symetrystycznie obiektywny, nie tak jak np. redaktor Olejnik, co do której można się spodziewać jakie pytania zada jakiemu członkowi zapraszanych plemion.

Otóż „Fakt”, niezaproszony na imprezę (zazdrość?), zamieścił na swoich łamach smakowity reportaż, z którego wynikało, że na imprezie u dziennikarza bawiła się cała elita polityczna (bez Lewicy i Konfederacji, czyli ekstremów) i to wbrew podziałom politycznym, przynajmniej tych deklarowanym z mównic i ekranów. Towarzystwo zdawało się być w niezłej komitywie i widać, że barwy partyjne nie przeszkadzają we wzajemnej fraternizacji. Nawet wynikało z tego, że nie jest to pierwsze takie spotkanie w tych różnych zestawach. W dodatku odbywało się ono w trakcie sesji Sejmu, czyli w czasie pracy posłów, głównie obecnych wśród politycznych gości.

Akcja z urodzinami wśród ludu pokazała wielu, lub nawet wielu utwierdziła, że jednak ta polityka to szopka jest. Że lud się ekscytuje (i nie daj Boże solidaryzuje) płomiennymi tyradami, wojowniczymi atakami w telewizjach, ostracyzmem na pokaz, a tu wychodzi, że zajadli wrogowie w poszczególnych plemionach politycznej wojny polsko-polskiej są zblatowani, czyli wyszło, że to wszystko na pokaz. Co utwierdza fasadowość III RP jako zamkniętego kręgu wcale nie krążących elit, które działają na zasadzie kooptacji we własnych szeregach i kolaboracji z wrogiem. Co z kolei prowadzi do wniosku, że ostry podział, którym się karmi polska scena polityczna to spektakl dla naiwnych, można rzec, że – coraz bardziej – ubogich.

Wzmacnia to poczucie alienacji pomiędzy suwerenem a jego reprezentantami, które owocuje wzrastającym dystansem obywateli do państwa, nieutożsamianiem się z jego działaniami, ocenianymi jako obce, zewnętrzne, często – wrogie. Takie smutne konstatacje z jednej popijawy? Ano tak. Kolejny raz dostajemy bowiem porcję nie tylko państwa na niby, ale i obraz zafałszowania sceny politycznej. I nie pomogą tu ratownicze narracje z mediów, że „to chyba dobrze, że politycy ze sobą rozmawiają”. No pewnie, że dobrze, tylko, że lud chciałby, aby politycy tak rozmawiali w trakcie przygotowywania ustaw ważnych dla kraju, projektów na poziomie racji stanu. Nie, tu mamy totalną wojnę, bojkot, ostracyzm, zaczopowanie wszelkich kanałów informacji. Przynajmniej w oficjalnej przestrzeni, rzec można – deklaratywnej. Czyli jest na odwrót, bo np. ja bym wolał, by w Sejmie tak się porozumiewali jak u Mazurka, a u niego na imprezie niech się później i pozabijają.

Został jeszcze jubilat. Słabo. Bo wyszło, że tych wszystkich, których na wywiadach ma rozsmarowywać zaprasza do siebie na imprezę. No, to oznacza, że i w wcześniejsze relacje były dalekie od demaskacyjnych, a jeśli już i nie, to jak teraz po imprezie słuchaczo-widzowie mają uznać rzetelność relacji polityk-dziennikarz za autentyczną po takim poziomie fraternizacji? Ja, mając już parędziesiąt lat doświadczenia w dziennikarstwie i Z dziennikarzami mogę stwierdzić, że to źle jest. Wiem, jestem staroświecko surowy wobec tego zawodu, który dziś przedzierzgną się w profesję na pewno już nie społecznego zaufania. Dziennikarz starego wzoru to była ciężka służba. Był ci on wynajmowany przez czytelnika do szukania ukrytych przed nim prawd. Skazywało go to na samotność, by móc mieć obiektywizujący dystans do tematu i ludzi, o których pisze. Najwięksi amerykańscy dziennikarze szczycili się tym, że osobiście nie znają choćby i prezydenta, o którym pisali, bo – higienicznie – nie odpowiadali na liczne zaproszenia do Białego Domu. Dziś takie kryteria to baśń o Żelaznym Wilku. I, moim zdaniem, poważna rysa na image niezależności Mazurka.

A co do politycznego znaczenia tego spotkania, niech najlepszym znakiem czasu będzie cytat z facebooka – pytanie: ile procent głosów zebrałaby partia utworzona z gości Pana Redaktora?

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także