KAROLINA MARCHLEWSKA-TRZMIEL: Mówi się, że jest pan młodym Pavarottim, a pana głos jest najbardziej poruszającym w naszych czasach. Regularnie śpiewa pan w największych salach operowych świata, we włoskiej La Scali czy Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Czy czuje się pan już celebrytą?
PIOTR BECZAŁA: Słowo to ma dla mnie dość negatywne znaczenie. Celebryci to najczęściej osoby znane z tego, że są znane. Cała moja droga artystyczna jest właściwie tego zaprzeczeniem. Nie unikam mediów, ale mój wizerunek związany jest przede wszystkim z moim zawodem lub – jak ja to nazywam – powołaniem.
(…)
Szerokim echem odbił się ostatnio incydent z La Scali. Podczas występu w roli Alfreda Germonta w „Traviacie” Giuseppe Verdiego został pan „wybuczany” przez mediolańską publiczność. Wróci pan jeszcze na tę włoską scenę?
Nie chciałbym zbyt szeroko komentować wydarzeń związanych z La Scalą, ale nie wszystko złoto, co się świeci. Myślę, że ten teatr potrzebuje gruntownej przebudowy, zanim będzie można historycznemu miejscu powagą. Mogę potwierdzić, że po zakończeniu mojego obecnego kontraktu wiele musiałoby się zmienić, abym zdecydował się podpisać
następny...
Na scenie podczas występ.w z pewnością zdarzają się jakieś nieprzewidziane, zabawne historie.
Takich historii było bardzo wiele, niektóre zabawne, inne dość tragiczne. Tradycją jest, że podczas ostatniego spektaklu z serii robimy sobie dowcipy, które oczywiście mają być niewidoczne dla publiczności. W „Eugeniuszu Onieginie” w Metropolitan Opera Leński miał wręczyć Tatianie prezent w postaci małego słoika konfitur. Na ostatni spektakl kupiłem litrowy słoik ogórków
kiszonych i zrobiłem nalepkę „Ogórki Leńskiego”. Przy wręczaniu na scenie było trochę śmiechu, a Ania Netrebko otworzyła słoik i poczęstowała ogórkiem Mariusza. Na scenie w Metropolitan Opera!
Cała rozmowa we wciąż dostępnym numerze Tygodnika Do Rzeczy.