Nawet nie zdziwiłem się, że od kiedy media nadęły omikronowy balonik, to akcje udziałowców Pfizera, w tym promującej go agencji informacyjnej, która jest jego współwłaścicielem, czyli Reutersa, podskoczyły o 10 miliardów dolarów z dnia nadzień, od kiedy ogłoszono nowego wariantowego celebrytę. Olałem temat jako nudny i oczywisty.
Nawet (chyba już jestem cyniczny albo znużony) nie chciało mi się bawić w ciuciubakę, że raz Pfizery mówiły, raz że za sto dni zrobią szczepionkę na tę wersję, żeby sprzedać trzeci, a właściwie czwarty strzał, a drugi raz, że wszystko w porządku, bo istniejące, czyli zakupione dawno, dawki działają i na tę mutację, którą przecież świat odkrył dwa tygodnie temu. A Pfizer właśnie przypadkiem przechodził obok z tragarzami niosącymi nowy wariant akurat pasującej szczepionki. Niech oni tam w końcu uzgodnią tę narrację, nie dla mnie, bo mi to egal, ale dla ludzi, którzy w to wierzą, bo się ci to się dopiero męczą.
Omikron
Ale zaciekawiła mnie decyzja Norwegów. Ci uznali, na podstawie badań, w tym zeznań pierwszej odkrywczyni omikrona z RPA, że wirus szybko się przemieszcza, szczepionki na niego nie działają, a jako że ma w sumie lekki przebieg, to go… olewamy. I co ciekawsze – również w kontekście paszportowym. Bo Norwegia powiedziała rzecz logicznie prostą, która wysadziła całą akcję szczepionkową: skoro szczepionka nie powstrzymuje transmisji nowej mutacji, to segregacja sanitarna nie ma sensu. Wszyscy są równie narażeni. A to jest koniec zabawy w paszporty. Rzecz jasna tylko tam, gdzie logika jeszcze obowiązuje.
Ale zacząłem od tego, ze zwracam honor omikronowi. Tak. Od kiedy słyszałem, że, a słyszałem to nawet przed słynną Deltą, wirusy ze swoimi mutacjami zajmują właściwą sobie niszę i tam się rozmnażają, to nabrałem optymizmu. Nawet potwierdzonego w wielu źródłach. No, bo nie ma nic dzisiaj lepszego niż wirus, który się szybko rozprzestrzenia, zdobywa, poszerza i utrzymuje swoją niszę i jednocześnie jest mało śmiertelny. No, bo wedle nauki „wypiera” inne mutacje i to te bardziej groźne.
Naturalna szczepionka?
W związku z tym wychodzi, że mamy swego rodzaju naturalną… szczepionkę na koronawirusa. Bo omikron zapobiega infekcjom innymi wariantami, nie jest śmiertelny, ale jednocześnie pobudza organizm do walki immunologicznej i produkowania przeciwciał. Bez konieczności zakłuwania się nieznanym co do skutków preparatem. W Holandii istnieje już podziemie, które zakaża się koronawirusem. Po to by mieć papiery ozdrowieńca i nie musieć się szczepić w drodze od „nowej normalności”. (Nota bene ciekawy przypadek holenderski: „Z 62 pasażerów lotów z Południowej Afryki do Amsterdamu, którzy mieli pozytywny wynik testu na koronawirusa, 90% było zaszczepionych. Wariant Omicron wykryto tylko u zaszczepionych. Było to 14 osób). Teraz wystarczy, że cię najdzie niegroźna mutacja o szybkim rozprzestrzenianiu się i jesteś uodporniony. Bez tych kolejnych „ostatnich prostych”. I jeśli się uda, tak jak prorokują liczni, to omikron wykończy koronawirusa w wersji hard. Bo to jest naturalna droga wirusów: stają się coraz szybciej transmitujące i coraz mniej śmiertelne. Szukają ścieżki przetrwania, czyli większej ilości szans do bytowania, kosztem zmniejszenia szkodliwości.
To byłby paradoks, że po tym wszystkim, po lockdownach, kwarantannach, szczepieniach, maseczkach, dezynfekcjach i dystansowaniu uratuje nas ten sam patogen, który wyzwoli w nas jedyną obronę przed wirusem jaką jest odporność zainfekowanego organizmu. On sam, a nie te wszystkie cuda, które sami sobie sprowadziliśmy na głowę, jak się okazuje po prawie dwóch latach – na własne życzenie i na własną zgubę.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Karwelis: Kowidki wracająCzytaj też:
Kowidkowy międzynarodowy miszmasz