Do takiej poważnej operacji potrzebne jest zlecenie dla działu technicznego, ale nie może go przyjąć każdy pracownik, bo trzeba mieć uprawnienia do pracy na wysokości (drabina!) oraz do zajmowania się elektrycznością. Nie wspominając już o takiej oczywistości jak konieczność złożenia zamówienia na energooszczędne żarówki, które po przejściu odpowiedniej drogi służbowej może zostać zrealizowane już w ciągu miesiąca.
Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, dlaczego efektywność prywatnych mediów jest większa niż państwowych?
***
Dobre nowiny dla cywilnych posiadaczy broni: jest szansa, że w przyszłości, może nawet nie tak bardzo odległej, będzie można się wyposażyć w polskiej produkcji broń krótką inną niż licencyjny P99. Tak przynajmniej twierdzi zarząd Fabryki Broni w Radomiu, którą miałem okazję zwiedzić.
W fabrycznej sali tradycji poczesne miejsce zajmują dwa VIS-y: oryginalny, wzór 1935, i jego nowoczesna, bardzo dokładna replika z limitowanej serii, wyprodukowanej kilka lat temu w liczbie 50 sztuk. Kolekcjonerzy bili się o te pistolety, ale nie była to seryjna produkcja.
Polski Radom jest często przeciwstawiany Českiej Zbrojovce, producentowi faktycznie znakomitych, bardzo przez strzelców cenionych pistoletów na rynek cywilny. Gdy polska fabryka opierała się niemal wyłącznie na produkcji dla służb i wojska, czeska firma rozwijała ofertę dla cywili. Inna sprawa, że w Czechach na 100 mieszkańców przypada 16 sztuk broni, podczas gdy w Polsce – 1,3. Ale Czechy mają mniej ludności. To zresztą nie miało wielkiego znaczenia, ponieważ czeski producent wyrobił sobie dobrą renomę przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, czyli na ogromnym cywilnym rynku, i dziś tam sprzedaje większość swoich „cywilnych” towarów. Do tego stopnia, że niektóre modele trudno kupić w Polsce – cała produkcja idzie za ocean. (Oczywiście produkcja wojskowa stanowi równie ważną część oferty czeskiego producenta.)
Wielu strzelców patriotów stawiało Czechów za wzór, narzekając, że polskiej broni po prostu brak. Jasne, że Radom nie ma w najbliższym czasie szans na nawiązanie rywalizacji po drugiej stronie Atlantyku – amerykański rynek jest trudny, wymagający i nasycony. Tyle że dotychczas słabo było z ofertą cywilną w ogóle. Owszem, istnieją sportowe wersje radomskiego karabinka Beryl, a z broni krótkiej – wspomniany P99, ale to o wiele za mało. Na stronie Českiej Zbrojovki możemy się doliczyć blisko czterdziestu modeli i odmian broni krótkiej. Wszystkie dostępne dla cywilnych użytkowników.
Zarząd, który kieruje polską firmą od niecałego roku, rozumie – jak się zdaje – co trzeba zmienić. W planach jest znaczące unowocześnienie parku maszynowego – starsze maszyny mają zastąpić modele cyfrowe. Kontrakt na uzbrojenie dla Wojsk Obrony Terytorialnej ma dać oddech potrzebny między innymi na prace nad ofertą dla cywili. Na razie powodem do dumy jest świeżo realizowany projekt: nowoczesny Modułowy System Broni Strzeleckiej (MSBS) – karabinek, który żołnierz może dostosować do swoich potrzeb, zmieniając w nim łatwo poszczególne elementy. MSBS-y w specjalnej odmianie mają już Kompania Reprezentacyjna oraz Szwadron Reprezentacyjny Wojska Polskiego. Zastąpiły starą rosyjską broń.
Za ambitne plany zarządu „Łucznika” warto trzymać kciuki, podobnie jak za to, żeby z powodu jakichś frakcyjny walk w partii rządzącej obecny zarząd nie pożegnał się niespodziewanie z firmą, jak to często bywa. Następny bowiem na pewno uznałby, że strategia obecnego była do niczego i zacząłby realizować całkiem inną. W spółkach skarbu państwa jest pod tym względem tak samo jak w polityce.
***
Po tekście „Przedsiębiorcy w sieci skarbówki”, zamieszczonym w jednym z niedawnych wydań naszego tygodnika, dostałem (poleconym!) długi list od prof. Witolda Modzelewskiego, którego wymieniłem we wspomnianym tekście jako architekta polskiej wersji podatku VAT. Pan profesor zamieszcza w liście argumenty, które – jak pisze – przeczą tezie, iż jest architektem VAT w jego obecnej, paranoicznej postaci. Na samym końcu zaś dementuje zasłyszaną przeze mnie anegdotę o jego udziale jako biegłego w procesie o wyłudzenie podatku, gdy po krótkiej wymianie opinii z sędzią pan profesor miał tubalnym głosem stwierdzić: „To kto w końcu pisał tę ustawę – ja czy wysoki sąd?”. Witold Modzelewski napisał do mnie, że nigdy nie brał udziału jako biegły w procesie o wyłudzenie VAT, zatem historyjka prawdziwa być nie może.
Odnotowuję dementi pana profesora gwoli rzetelności, ale też z żalem, bo doskonale wyobrażam go sobie, jak napomina po ojcowsku pogubionego sędziego. Bywa bowiem tak, że anegdota – nawet jeżeli okazuje się zmyślona – idealnie oddaje charakter swojego bohatera. I tak właśnie jest w tym przypadku.
Pana profesora zaś serdecznie pozdrawiam.
***
Media społecznościowe obiegło zdjęcie, pokazujące fragment nadwiślańskich bulwarów warszawskich o poranku. Jak to ze zdjęciami krążącymi po sieci bywa, nie ma całkowitej pewności, czy jest ono aktualne czy może sprzed roku albo dwóch. Widać też, że nie pokazuje ono odcinka bulwarów oddanego niedawno z wielką pompą do użytku po remoncie. Nie zmienia to faktu, że na zdjęciu widać schody nad Wisłą zasłane śmieciami i zastawione butelkami.
Tymczasem, jak wiadomo, niedawno proces o picie alkoholu w miejscu publicznym wygrał Marek Tatała (zresztą ekspert Fundacji Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza). I to prawomocnie, bo uniewinnienie nastąpiło w drugiej instancji. Sądy, zajmując się sprawą Tatały, roztrząsały z talmudyczną dokładnością, czy bulwary to ulice czy też nie. Bo jeśli tak, to podpadają pod odpowiednią regulację z Ustawy o wychowaniu w trzeźwości, a jeśli nie – to nie podpadają. Ostatecznie orzeczono, że nie podpadają.
Wobec zestawienia tych dwóch kwestii – wspomnianego zdjęcia oraz wyroku w sprawie Tatały – niektórzy malkontenci stwierdzili, że wyrok otwiera drogę do burd, awantur i zaśmiecania wiślanych bulwarów. Bo przychodzić będą tam masowo agresywni, śmiecący pijacy.
Otóż – pomijając fakt, że w Polsce nie działa prawo precedensowe – rzecz jest znacznie poważniejsza. Źródłem absurdu jest bowiem sama ustawa (pochodząca zresztą z głębokiego Peerelu, z 1982 roku), która z jakiegoś tajemniczego powodu utożsamia picie alkoholu na dworze z awanturnictwem i patologią, robiąc z niego wykroczenie. Tymczasem kodeks wykroczeń oraz kodeks karny zawierają narzędzia, pozwalające poradzić sobie z tymi, którzy rzeczywiście sprawiają problemy. Ludzi, którzy spokojnie popijają piwo albo wino w parku, można by zostawić w spokoju. Tyle że wtedy policja nie mogłaby sobie łatwo poprawiać statystyk i kosić mandatów.
Mam wrażenie, że autorzy groteskowej Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (zawierającej masę innych absurdalnych uregulowań) wzięli sobie do serca pamiętny dialog w gabinecie kierownika sklepu z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Barei:
Sprzątaczka: Ścierkę, ścierkę mi wyrwał, mojenarzędzie pracy!
Ekspedientka: Panie kierowniku, ukraść chciał mi tego kurczaka!
Sprzątaczka: No pewnie, bo po co by wyrywał?! To złodziej!
Ekspedientka: I pijak! Bo każdy pijak to złodziej!
***
Zawziętym promotorem wspomnianej ustawy z 1982 roku jest Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Instytucja tak ewidentnie zbędna, że jej kierownictwo czuje się nieustannie w obowiązku przypominać o swoim istnieniu i dowodzić, że jest ona absolutnie potrzebna. W związku z tym PARPA niemal zmonopolizowała doradztwo antyalkoholowe (które świetnie radziłoby sobie bez niej), wydaje kasę na nikomu niepotrzebne akcje społeczne, których skutków nikt nie mierzy, oraz generuje kolejne pomysły, z których każdy następny jest durniejszy od poprzedniego.
Najnowszy taki pomysł PARPA to zakaz sprzedaży alkoholu po 22 czy ograniczenie liczby koncesji. Zaczynam podejrzewać, że dyrektor agencji Krzysztof Brzózka jest sponsorowany przez lobby właścicieli melin i przemytników alkoholu, bo inaczej trudno wytłumaczyć jego działania.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.